Sam od najmłodszych lat wiele razy słuchałem o będących u Boga świętych, a bliskich zmarłych odwiedzałem na cmentarzu. Jednak tak naprawdę zrozumiałem, czym jest śmierć, gdy będąc w piątej klasie, dostałem
od rodziców ważne polecenie. Miałem do cioci na drugim końcu miasta dostarczyć czystą pościel dla dziadka, który leżał ciężko chory. Gdy tam dojechałem, mój młodzieńczy zapał ostudziła ciocia słowami:
"Już nie potrzeba, dziadek przed chwilą umarł". Podczas powrotu do domu nie mogłem zrozumieć, że on już nie będzie ze mną grał w karty, opowiadał o swojej pracy w kopalni. Byłem tak przejęty, że nawet
nie zareagowałem na słowa kontrolera w autobusie. Ten sam wyciągnął mi z ręki bilet i po chwili włożył go ponownie do ręki.
Od tego momentu uświadomiłem sobie, że śmierć jest to coś realnego, co w każdej chwili może się stać i przed czym nikt z nas nie ucieknie. Z każdym kolejnym dziesiątkiem lat, poznając nowych ludzi,
jednocześnie coraz częściej pojawiamy się na cmentarzu. Z kolegami, koleżankami ze szkoły, pracy, członkami rodziny trzeba się pożegnać. Mimo iż jesteśmy ludźmi wierzącymi w życie wieczne, to niejedna
łza, dramatyczne "dlaczego on?" ciśnie się na usta, gdy idziemy w pogrzebowym orszaku.
W ostatnim czasie przeżyłem, nie po raz pierwszy, śmierć uczennicy. Bardzo zdolna, ambitna i lubiana dziewczyna zginęła w wypadku samochodowym. Jej koleżanki i koledzy zjawili się bardzo licznie na
pogrzebie. Już dwa dni wcześniej, tuż po usłyszeniu tej tragicznej informacji, byli u księdza proboszcza z prośbą, aby mogli wieczorami modlić się za koleżankę. Ta młodzież gimnazjalna niczym się nie
różni od rówieśników z innych miejscowości, także w kwestii życia religijnego. Wielokroć mają problemy z praktykami religijnymi, zachowaniem postawy szacunku dla miejsc świętych. Przez te kilka dni nikt
nie musiał ich prosić o obecność, zwracać uwagę na zachowanie.
Kiedy wróciliśmy po wakacjach do szkoły, trudno było pominąć zagadnienia sensu życia i śmierci. Nigdy dotąd w ich oczach nie widziałem takiego zaciekawienia, chęci zgłębienia tak dotąd odległych pojęć
religijnych, jak życie wieczne, świętych obcowanie czy zmartwychwstanie. Kiedy wspólnie klasami podążaliśmy na pobliski cmentarz, wielu z nich ze łzami w oczach powtarzało słowa modlitwy "Wieczny odpoczynek...".
Choć od dnia pogrzebu upłynęło kilka miesięcy, na grobie koleżanki systematycznie zapalają znicze. Życie jednak toczy się dalej. Za jakiś czas rozpoczną nowy etap edukacji, często w innych miejscowościach,
z innymi kolegami, koleżankami. Być może coraz rzadziej będą odwiedzać grób przyjaciółki z czasów gimnazjalnych. Jednak przemyślenia katechetyczne na pewno pozostaną w ich pamięci.
Z ust nauczycieli i wychowawców można usłyszeć wniosek o bezradności argumentów na temat śmierci w rozmowach z młodzieżą. Trudno się z nią pogodzić nam samym, a cóż dopiero nastolatkom. Tym bardziej,
że gazety bombardują ich informacjami o możliwości wyleczenia praktycznie wszystkich chorób, gdy pozwoli się na klonowanie, eksperymenty medyczne. Wizja wiecznego życia na ziemi dla niektórych wcale już
nie jest science fiction. "Przecież można wymienić wszystkie zużyte organy" - tłumaczą.
W świetle takich sytuacji, nacisków, nasuwa się wręcz wniosek o konieczności rozwijania pedagogiki śmierci jako części pedagogiki religijnej. Na pierwszy rzut oka samo określenie wydaje się odpychające,
wręcz tchnące grozą. Dopiero gdy dotknie nas cierpienie utraty najbliższych, potrafimy inaczej spojrzeć na czas ziemskiego życia, hierarchię ważności dóbr świata. Nowy wiek rozpoczął się od tragedii terroryzmu
będącej przejawem cywilizacji śmierci, w której egoizm ludzi nie widzi miejsca dla słabych, chorych, nienarodzonych, starych, inaczej myślących. Wizja dobrobytu materialnego wypaczyła całkowicie świat
wartości. Wymazała ze swej terminologii pojecie śmierci, uważając ja za coś wstydliwego. Tymczasem jest to etap życia, którego się nie uniknie. Pedagogika śmierci to akurat postawa odwrotna do cywilizacji
śmierci. Pedagog to ten, co prowadzi innych w kierunku dobra, służy radą, pokazuje wartości. Także przygotowuje do śmierci jako przejścia do Boga, które wcale nie musi być przykryte łzami. Ileż to wspaniałych
śmierci w ciszy hospicjów oglądają wolontariusze siedzący długie godziny przy łóżkach umierających. Jednak przejściu do Boga tych osób towarzyszy modlitwa ich własna, jak i innych osób zgromadzonych w
hospicyjnych kaplicach.
Dlatego przed nami, katechetami, rodzicami, wychowawcami, staje jako jedno z wyzwań czasu zadanie przywrócenia wartości życia od chwili poczęcia do naturalnej śmierci także poprzez ukazanie, iż koniec
życia ziemskiego to przejście do Boga. Wcale w tym przygotowaniu nie musimy być sami. Nauczycielka języka polskiego z radością opowiadała w pokoju nauczycielskim o zainteresowaniu uczniów jej lekcją.
Okazało się, iż wzmożona aktywność percepcyjna była spowodowana opowieścią o zmarłych nauczycielach z ich szkoły, o ostatnim spotkaniu z nimi.
Jest takie potoczne powiedzenie, iż koniec wieńczy dzieło. Gdy czyta się życiorysy świętych, to widać, jak przygotowywali się oni do śmierci, wręcz czekali na nią. Już męczeństwo Apostołów pokazało,
jak na serio przyjęli słowa Chrystusa o radości płynącej z oddania życia za wiarę. Młodzież po obejrzeniu filmu Quo vadis stawiała wielokrotnie pytanie o sens takiego męczeństwa. Zdaniem części młodych
ludzi można na zewnątrz oddawać cześć bożkom, będąc wewnętrznie przekonanym o istnieniu prawdziwego Boga. Nie widzą w takim zachowaniu przypadku z pogranicza psychiatrii. Z kolei patrząc na zachowanie
św. Maksymiliana Kolbe, z niedowierzaniem, ale i z podziwem kręcą głowami: "To niemożliwe, aby człowiek świadomie skazywał się na tak okrutną śmierć".
Jan Paweł II w liście do osób w podeszłym wieku napisał: "W wizji chrześcijańskiej koniec ziemskiego bytowania postrzegany jest jako przejście przez most przerzucony między życiem a życiem, między
kruchą i nietrwałą radością doczesną a pełnią radości, jaką Bóg przeznaczył swoim wiernym sługom".
Pomóż w rozwoju naszego portalu