Pogranicze Samarii i Galilei - miejsce, gdzie ludzie dwóch narodów żyli obok siebie, gdzie byli na siebie skazani. Zadawniona niechęć granicząca z pogardą po obu stronach na terenie przygranicznym zazwyczaj słabnie, bo trzeba handlować, pracować, żyć - razem. Nie ma wyjścia. Nawet trędowaci Żydzi i Samarytanie trzymali się razem. Ich jednak łączyło coś więcej - tragiczny los ludzi, którzy wszystko stracili, za życia byli jak martwi. I nie tylko fizycznie ze względu na to, jak strasznie wyglądali. Trudno wyobrazić sobie, co działo się w sercu mężczyzny, który pewnego dnia dowiedział się, że nigdy już nie przytuli swoich dzieci, nie pocałuje żony, nie pochowa rodziców… Że będzie się z nimi widywał tylko na odległość…Że odtąd będzie spędzał pozostający mu czas w opuszczeniu i osamotnieniu. Tylko jemu podobni będą w pobliżu, nawzajem będą widzieć swój stan i przez to powiększać cierpienie. Najgorsza była nieuchronność. A może to, że idąc trzeba było ostrzegać innych, zdrowych ludzi, krzycząc o sobie: „NIECZYSTY, NIECZYSTY!”. A może to, że kiedy zbliżyłby się do kogoś za bardzo, zostałby potraktowany kamieniem… Tego nie wiemy. Społeczność wtedy nie miała innego sposobu na trąd, niż całkowite izolowanie chorych. Smutne, ale jedyne rozwiązanie. Grecki tekst Ewangelii mówi, że choć dziesięciu trędowatych stało z daleka, to jednak wyszli naprzeciw Jezusowi, nie czekali na Niego, nie spotkali Go przypadkiem. Wyszli naprzeciw, bo czuli, że może od Niego przyjść ratunek. Zaczęli głośno krzyczeć, by się zlitował. Być może wykrzyczeli nie tylko nadzieję, ale i swój ból. Prosili o litość nad swoim ciałem, ale i nad swoim sercem, nad latami bólu, cierpienia i beznadziei, które tak ich przecież zniszczyły. A Jezus jakby oschle, nie odnosząc się do choroby czy cierpienia, mówi tylko: „Idźcie, pokażcie się kapłanom!”. Ale oni już wiedzieli, że będą oczyszczeni z trądu, dlatego poszli bez słowa. Znali przepis prawa, że kto odkryje u siebie oznaki trądu (wiele chorób skórnych wtedy tak nazywano), musi iść do kapłanów, którzy zadecydują, czy wykluczyć go ze społeczności. Ale kto był wyleczony, również szedł do kapłanów, by potwierdzili jego zdrowie i oficjalnie dopuścili do normalnego życia. Jeden z nich, akurat Samarytanin, kiedy orientuje się, że jest zdrowy, natychmiast wraca (pewnie prawo nie miało dla niego aż takiego znaczenia albo może był po prostu przyzwoitszym, mądrzejszym człowiekiem). I nie tylko wraca, żeby podziękować Jezusowi, ale głośno uwielbia Boga, którego miłości doświadczył. Jezus, po krótkiej, gorzkiej uwadze na temat pozostałych, potwierdza PEŁNE uzdrowienie Samarytanina. On jeden doznał również uleczenia serca i nie poniósł przed kapłanów zdrowego ciała z chorą duszą. On doświadczył pewnej tajemnicy: Jezus zawsze daje więcej! „Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen”. Tak pisze św. Paweł do Efezjan (por. Ef 3, 20-21). Jezus nie narzeka, że dziewięciu nie przyszło Mu dziękować, boli Go to, że nie mógł ich uzdrowić w pełni, tak, jak tego chciał. Wielka nauka z tego jest taka: oczekuj zawsze więcej, niż prosisz. Nawet jeśli wydaje ci się, że prosisz o wiele lub o cud, spodziewaj się więcej łaski, więcej miłości, pełniejszego uzdrowienia. Niekoniecznie natychmiast. Pamiętaj, że spełnienie twojej prośby przez Jezusa nie kończy czegoś w twoim życiu, ale coś zaczyna!
Pomóż w rozwoju naszego portalu