Nie popełnię chyba błędu, jeśli przyjmę, że większość Czytelników „Niedzieli” dzieli wraz ze mną niepokój o losy Polski i widzi pilną potrzebę dużej zmiany. Nawet jeśli nam osobiście się powodzi, dzieci są zdrowe, mamy pracę czy emeryturę i możemy w miarę godnie żyć, to sytuacja wspólnoty narodowej napawa lękiem. Władze sprawujące rządy w Polsce w wielu miejscach zachowują się nie jak spadkobiercy nurtów niepodległościowych, ale zaborców. Eliminują patriotyczny przekaz ze szkół, finansują najbardziej zboczone utwory, atakują Kościół argumentami carskich deprawatorów, opisywanych już przez Stefana żeromskiego w „Syzyfowych pracach”, redukują armię, likwidują potencjał gospodarczy, z zadowoleniem patrzą na wymieranie wsi i miasteczek, na emigrację milionów młodych.
Reklama
Dlaczego przychodzi im to tak łatwo? Jakimi metodami udawało się tak długo i tak skutecznie „kręcić lody” na służbie zdrowia, planować potajemnie wyprzedaż lasów, atakować wszystko, co dla Polaków święte? Odpowiedź jest dość złożona i składa się na nią kształt mediów, w większości opanowanych przez wynarodowionych cyników, presja i finansowanie ze strony skrajnie lewicowych nurtów w Unii Europejskiej, zmęczenie społeczeństwa wygłodzonego w PRL, mającego nisko ustawiony próg godności. Na te czynniki polscy patrioci mają wpływ ograniczony. Jedyne, co można robić, to stawiać opór, trwać i budować własne zasoby medialne i biznesowe. I to jest robione.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jeden jednak czynnik był i jest zależny od nas, Polaków: zdolność do współdziałania. Bo ta władza mogła trwać tylko dzięki temu, że nasze życie społeczne zdominowały egoizm, niezdolność do szerszego spojrzenia, odrzucenie solidarności. Historycy i socjologowie opiszą pewnie kiedyś ten czas jako epokę wielkiego szczucia. Władza miała bowiem przez ostatnią dekadę pełną swobodę w napuszczaniu jednych na drugich: młodych na starych, pielęgniarki na lekarzy, rodziców na nauczycieli, klientów na pocztowców, podatników na stoczniowców, pracowników na związkowców. Każda grupa po kolei stawała się celem perfidnego ataku, a księża i Kościół byli nimi bez przerwy. Jak śmiercionośne kartacze wystrzeliwano zarzuty o zachłanności, wielkich zarobkach, rzekomych przywilejach. Przy medialnym wsparciu, często niestety skutecznie. I tak każda z wymienionych grup była okrawana z godności i pozbawiana zakładów pracy.
Reklama
Tę samą metodę próbowano zastosować w ostatnich tygodniach wobec górników. Rządząca koalicja PO-PSL przez niemal osiem lat decydowała o strukturze, władzach i otoczeniu podatkowym górnictwa, tolerowała wszelkie złodziejstwa, używała górników w kampaniach wyborczych. A gdy jej rządy przyniosły katastrofę, gdy wszystko się zawaliło, winnymi mieli się okazać... sami górnicy. I znowu wystrzelono znane salwy: że pracownicy są zachłanni, że związkowcy są rozpasani, że kopalnie nierentowne, a wszyscy na nie płacą.
A jednak tym razem się nie udało! Polacy jednoznacznie wsparli górników, górnicy stanęli jeden za drugim, a za nimi stanęły całe wspólnoty. Obudziła się solidarność, szczucie się nie udało. Trudno przecenić wagę tej zmiany. Nadzieja, że Polacy znajdą w sobie dość sił, by przeprowadzić zmianę w Polsce i rozpocząć naprawę państwa i wspólnoty, znowu odżywa.
* * *
Michał Karnowski
Autor jest publicystą tygodnika „wSieci” oraz portalu internetowego wPolityce.pl