Reklama

Bieg ukończyłem

Dzień był piękny, słoneczny, czerwcowy. Przed godziną dwunastą w południe na cmentarz rzymskokatolicki przy ul. Lipowej w Lublinie wchodziło bardzo dużo ludzi. W oczy rzucała się młodzież: uczniowie w szkolnych mundurkach, studenci i studentki.

Niedziela Ogólnopolska 31/2018, str. 26-27

[ TEMATY ]

ludzie

wspomnienie

Archiwum rodzinne

Śp. Marek Gędek (1965 – 2018)

Śp. Marek Gędek (1965 – 2018)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wszyscy zmierzali do położonej na terenie cmentarza kaplicy pw. Wszystkich Świętych. Ci, którym udało się do niej wejść, zobaczyli przed ołtarzem trumnę, a obok zdjęcie uśmiechniętego mężczyzny z sumiastymi wąsami, który przykłada dłoń do kapelusza, tak jakby chciał wszystkich pozdrowić. I może powiedzieć: „Nie martwcie się!”.

W środę 20 czerwca br. setki ludzi, kapłani i przewodniczący Mszy św. bp Mieczysław Cisło żegnali Marka Gędka – dziennikarza, historyka, medioznawcę, wykładowcę Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, poetę, a przede wszystkim męża Beaty i ojca Adama, Marty, Agnieszki i Tymoteusza.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Przyspieszona realizacja planów

Rzadki i bardzo agresywny nowotwór zdiagnozowano u niego w 2012 r. Od lekarza usłyszał wtedy, że zostało mu pół roku życia. Walczył sześć lat. W tym czasie pisał i wydawał książki i atlasy historyczne (rysował także mapy), wykładał na uczelni, egzaminował.

„W chwili diagnozy miałem różne plany – powiedział w opublikowanym przed niespełna rokiem na łamach «Niedzieli» wywiadzie «Zawsze jesteś wolny». – Nie zrezygnowałem z nich, wręcz przeciwnie – choroba spowodowała, że zacząłem do nich podchodzić bardziej precyzyjnie, tak, aby je realizować mimo mojego osłabienia. Realizować je do końca to znaczy – zrealizować”.

– Zazwyczaj na koniec rozmowy telefonicznej mówił: „Odmeldowuję się” – wspomina Witold Żołądkiewicz, przyjaciel Marka. – Myślę, że nie wynikało to jedynie z tego, iż zajmował się historią od strony militarnej – dostał nawet medal Za Zasługi dla Obronności Kraju – ale miał silne poczucie służby. Widać to było zwłaszcza w jego podejściu do pracy. Przecież jego osiągnięcia zawodowe z ostatnich lat były efektem heroicznego wręcz wysiłku i poświęcenia. A gdy stało się jasne, że czas, który mu pozostał, się kurczy, wyznaczał sobie konkretne punkty docelowe: żeby jeszcze dokończyć semestr, żeby jeszcze zamknąć ten projekt, żeby jeszcze skończyć tę książkę... Wykonać zadanie do końca.

Reklama

Za namową księdza Marek zaczął pisać książkę, w której opisywał swoje doświadczenie życia z rakiem. Nie miał już sił, aby ją dokończyć, i zaproponował autorowi tego wspomnienia redakcję tekstu. Na początku roku często kontaktowaliśmy się telefonicznie.

Pewnego razu – był to wtorek – dzwoniłem, ale Marek nie odbierał. Wiedziałem, że w środę nie mam po co dzwonić, bo wtedy ma wykłady na uczelni. Zadzwoniłem w czwartek.

– Przepraszam, że nie odbierałem we wtorek, ale był u mnie rehabilitant – usłyszałem bardzo, bardzo słaby głos Marka w słuchawce. – Zawsze przychodzi do mnie przed wykładami i rozmasowuje mi ciało. Mam tak zesztywniałe od chemii mięśnie, że nie mogę wchodzić po schodach, a sala wykładowa znajduje się na drugim piętrze. Windy nie ma. Więc rehabilitant przychodzi dzień wcześniej i masuje. Wrzeszczę, bo to okropnie boli. Lecz dzięki temu przez następnych parę dni mogę w miarę swobodnie się poruszać.

Poczucie obowiązku było u niego tak silne, pragnienie spotkania z czekającymi studentami – tak mocne, że gotów był płacić dodatkowym cierpieniem za możliwość przeprowadzenia kolejnego wykładu, choć miał orzeczenie o całkowitej niezdolności do pracy. Nic dziwnego, że studenci ogłosili go Autorytetem Roku, a niektórzy wręcz prosili, by mogli zwracać się do niego: „Panie Profesorze”, choć miał „tylko” doktorat.

Pasja w pasji

Ostatnią swoją książkę zatytułował „Pasja w pasji, czyli moje (nie)umieranie”. O jaką pasję chodzi? Czy o pasję życia, czy może o znaczenie, które temu słowu nadaje chrześcijaństwo – łączenie swoich cierpień z pasją (męką) Jezusa Chrystusa?

Markowa pasja polegała na tym, że on nie żył dla siebie. W wywiadzie dla „Niedzieli” powiedział:

Reklama

„Choroba powoduje gwałtowne osłabienie ciała. Można to częściowo odbudować różnymi preparatami. Gorzej jest z siłami duchowymi. Gdybym miał szukać ich źródeł w rozumieniu ziemskim, to w pierwszym rzędzie wskazałbym na rodzinę, a następnie na moich studentów. Chory na raka sam sobie nie poradzi. Z jednej strony ważne jest wsparcie otoczenia, ale chyba jeszcze ważniejsza jest świadomość, że możesz coś dać najbliższym. Mam żonę, dzieci i chciałbym, żeby ona miała męża, a one ojca. Tak więc rodzina mobilizuje mnie do życia, a studenci do pracy”.

Gdy patrzyło się na zgromadzonych na jego pogrzebie najbliższych, trudno było nie pomyśleć, że mimo całej męki minione lata były wspaniałym podarunkiem. Ks. Wojciech Pęcherzewski, który wygłosił homilię żałobną, powiedział, że w przeddzień pogrzebu przed najstarszymi dziećmi Marka – które są już na studiach – pojawiło się pytanie: Czy nie należałoby przełożyć egzaminów? A zaraz potem przyszło następne: Co zrobiłby tata? I odpowiedź: nie przekładamy, zdajemy w normalnym terminie. Jeśli coś się zaczęło, to należy to skończyć.

Jesienią odwiedziłem Marka w Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie. Na stoliku obok łóżka był komputer – właśnie pracował nad kolejną książką. (W czasie choroby wydał pozycje: „Nieznane dzieje Polski 1943-2015”, „Wojny polsko-rosyjskie od XVIII do XX wieku”, „Atlas historyczny drugiej wojny światowej”, „Tajemnica początków Polski. Fascynująca historia ludu Wenetów”, „Wojny polsko-moskiewskie od XV do XVIII wieku”).

Rozmawialiśmy o różnych rzeczach: o polityce (bardzo się pasjonował współczesnością ojczyzny, nie tylko jej historią), o smogu (po operacjach płuc bardzo cierpiał z powodu zanieczyszczenia powietrza) i o młodzieży. Rozmawiali dwaj nauczyciele – akademicki i licealny. Opowiadałem mu m.in. o trudnościach w dotarciu do młodych, o ich trudnościach w przyswajaniu wiedzy. Reakcja Marka była natychmiastowa – od razu zaczął się zastanawiać, jak praktycznie można im pomóc, aby odkryli pasję (znowu to słowo!) do nauki. Nie miało znaczenia, że sam leżał na szpitalnym łóżku, wymagał wszechstronnej opieki i cierpiał.

Reklama

„Ale nie jest źle” – zwykł mawiać z tym swoim nieco kpiarskim uśmiechem.

Witold Żołądkiewicz: – Zwykle tak kończył wypowiedzi na temat stanu swojego zdrowia. Marek dobrze zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji i gdy zadawałem mu pytania, a siłą rzeczy temat poruszaliśmy praktycznie przy każdej rozmowie, odpowiadał bardzo konkretnie i bez owijania w bawełnę. Na koniec, zwykle po jakiejś pauzie, dodawał to swoje: „Ale nie jest źle”. To brzmiało czasem dość szokująco, bo widząc go, myślałem sobie – cóż więc musiałoby się stać, żeby powiedział, że jest źle? Niemniej trzeba podkreślić, że nie miało to nic wspólnego z jakimś oszukiwaniem samego siebie. On po prostu starał się nigdy nie tracić nadziei. Szukał rozwiązań.

„Witaj. Nie bardzo mogę chwilowo mówić – napisał do mnie w SMS-ie 3 kwietnia, gdy zobaczył, że dzwoniłem. – Stąd taka forma rozmowy. Nie odzywałem się, ponieważ dosyć brutalnie wchodziłem w etap paliatywny. Aby zdążyć, musimy działać. Jeszcze mi ciężko, ale za parę dni będę miał kapkę więcej sił”.

„Zdążyć” – chodziło o książkę „Pasja w pasji”, na której ukończeniu tak bardzo mu zależało. Informowałem go na bieżąco, co się dzieje, i zapewniałem o modlitwie.

„Modlę się, a jakże – napisał w SMS-ie z 24 kwietnia. – To mogę czynić w dużych ilościach. Czekam już na książkę, ale nie poganiam. Żeby było jasne – jakość to rzecz najważniejsza”.

W rodzinnym gronie

Z książki „Pasja w pasji”: „Niedaleko jego domu jest kwiaciarnia. Zanim zachorował, wstępował do niej, żeby kupić kwiaty dla żony. Nie tylko

Reklama

8 marca albo gdy – jak to się mówi – «podpadł». Lubił kupować je ot tak – bez okazji, bo wiedział, że to sprawia Beacie radość.

Gdy rak się w nim zadomowił, poszedł zrobić to samo.

– Dlaczego pan kupuje te kwiaty? – zapytała go sprzedawczyni. – Przecież jest pan chory.

– Kocham żonę i chcę jej to okazać – powiedział po prostu.

Kobieta się popłakała.

To go zastanowiło. Czy to, że ma raka, zmienia w czymkolwiek jego relację do żony? Jeśli jest ciężko chory, to może przestać o niej myśleć?”.

Miał świadomość, że choroba jest wyzwaniem nie tylko dla niego, ale dla całej rodziny.

– W czasie ostatniej Wigilii dziękował całej rodzinie za opiekę i cierpliwość do niego – powiedział w czasie homilii ks. Pęcherzewski. – Jego żona była dla niego jak Weronika i Szymon spotkani na drodze krzyżowej.

Nazywał ją „mój kwiatuszek”. Rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny. Po którejś z kolei operacji zamarzyło mu się, aby powędrować po Tatrach. Pierwsze dwie osoby, którym o tym powiedział, myślały, że zwariował. „Mój kwiatuszek nie mówił nie, chociaż patrzył na mnie podejrzliwie” – napisał w książce. Miał operację płuc, wycięli mu kilka przerzutów raka (które później zresztą i tak odrosły), ale miesiąc po operacji stanął z żoną w dolinie u stóp Kasprowego Wierchu. Dotarli na szczyt, choć już po kilku krokach miał ogień w płucach.

W dedykowanym żonie i dzieciom tomiku jego wierszy „Niedokończony poemat” znajduje się wymowny utwór:

„Jesteś
Jemu nie potrzeba
dowodów doktoratów i tez
Jemu tak jak miłości wystarczy, że jesteś”.

Z inicjatywy żony pojechali też w słowackie Tatry, a innym razem na rodzinną wycieczkę po Włoszech. Dla postronnego obserwatora wyglądało to na szaleństwo. Ale ona go znała i wiedziała, co mu jest potrzebne. Jedną drogą na mentalne uwalnianie się od choroby była praca, drugą – zachwyt pięknem w rodzinnym gronie.

Reklama

W tamtą środę, 20 czerwca, po pogrzebie Marka poszliśmy na obiad. Na koniec można było sobie zrobić kawę w ekspresie. Adam, najstarszy syn Beaty i Marka, ustawił się w kolejce i po chwili przyszedł z filiżanką, którą postawił przed mamą.

– Tata zawsze rano schodził do kuchni, parzył kawę i przynosił ją mamie – powiedział po prostu. – Robił to zawsze, także wtedy, gdy późno wracał z pracy i krótko spał lub też w ogóle nie spał, bo całą noc pracował.

„małżonkowie
zawieszeni między światami
ulotni i samotni
z zapachem porannej kawy
między życiem a śmiercią”.

Wielkie pragnienie Komunii św.

– Czasem się zastanawiałem, kto komu powinien dawać rozgrzeszenie – ja jemu czy on mnie – wspomina ks. Pęcherzewski, który przychodził do Marka z kapłańską posługą. – Oczywiście, jest to pewna metafora. Tylko kapłan ma władzę odpuszczania grzechów, natomiast było dla mnie jasne, że choroba oczyściła Marka z ludzkich przywar i ułomności. Po ludzku powiedziałbym, że on swój czyściec przeszedł na ziemi.

– Był wierny Opus Dei. Swoją pracę, życie rodzinne i codzienne obowiązki ściśle łączył z Bogiem – opowiada ks. Wojciech. – Póki mógł, chodził codziennie na Mszę św. Potem już nie dawał rady, ale wciąż miał wielkie pragnienie codziennej Komunii św. W Wielki Piątek zadzwoniła do mnie jego żona z prośbą, abym przyszedł z Panem Jezusem, bo jego stan znacznie się pogorszył. W Triduum Paschalne nie chodzi się do chorych z Komunią św. – tylko z wiatykiem, więc poszedłem. Jego stan nagle się poprawił i w Niedzielę Zmartwychwstania wszyscy razem śpiewaliśmy. Głos miał słaby, ale do rodzinnego śpiewu się włączył. Był z nami jeszcze przez dwa miesiące. Kiedy z bólu nie mógł w nocy spać, to cały czas odmawiał Różaniec. Umierał bardzo świadomie. W nocy z czwartku na piątek (14/15 czerwca 2018 r.) nie chciał przyjmować żadnych środków przeciwbólowych. Odszedł nad ranem w piątek, gdy cała rodzina modliła się wokół niego Koronką do Miłosierdzia Bożego.

Reklama

„Bóg jest naszą ucieczką” – czytamy w „Niedokończonym poemacie”.

„Gdy wody się burzą
A otchłanie otwierają
Bóg jest naszą ucieczką
Nie pozwoli byśmy się zachwiali
Pośród potężnej nawałnicy
On kruszy opornych
I łamie zatwardziałych
Czas więc iść”.

2018-08-01 10:29

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

22 maja: wspomnienie św. Rity – patronki trudnych spraw

[ TEMATY ]

św. Rita

wspomnienie

patronka

wikipedia.org

Kościół wspomina 22 maja św. Ritę z Cascii, zakonnicę, patronkę trudnych spraw. Do ponownego odczytania jej doświadczenia ludzkiego i duchowego jako znaku Bożego Miłosierdzia zachęca również papież Franciszek.

Margherita (której skrócona forma Rita stała się w praktyce jej nowym imieniem) urodziła się w 1367 r. w Cascii w środkowych Włoszech. Wbrew swojej woli musiała poślubić Ferdinando Manciniego, któremu urodziła dwóch synów. Gdy jej brutalnego i awanturniczego małżonka zamordowano w 1401 roku, obaj jej synowie przysięgli krwawą zemstę. Rita modliła się gorąco, aby jej dzieci nie były mordercami, ale synowie zginęli w 1402 roku. Choć z trudem znosiła swój los, przebaczyła oprawcom. Chciała wstąpić jako pustelnica do zakonu augustianów w Cascia, ale nie przyjęto jej. Tradycja mówi, że w nocnym widzeniu ukazali się jej święci Jan Chrzciciel, Augustyn i Mikołaj z Tolentino, którzy zaprowadzili ją do bram zakonnych. Po wielokrotnych odmowach Ritę ostatecznie przyjęto do zakonu w 1407 r.

CZYTAJ DALEJ

S. Faustyna Kowalska - największa mistyczka XX wieku i orędowniczka Bożego Miłosierdzia

2024-04-18 06:42

[ TEMATY ]

św. Faustyna Kowalska

Graziako

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia – sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia –
sanktuarium w
Krakowie-Łagiewnikach

Jan Paweł II beatyfikował siostrę Faustynę Kowalską 18 kwietnia 1993 roku w Rzymie.

Św. Faustyna urodziła się 25 sierpnia 1905 r. jako trzecie z dziesięciorga dzieci w ubogiej wiejskiej rodzinie. Rodzice Heleny, bo takie imię święta otrzymał na chrzcie, mieszkali we wsi Głogowiec. I z trudem utrzymywali rodzinę z 3 hektarów posiadanej ziemi. Dzieci musiały ciężko pracować, by pomóc w gospodarstwie. Dopiero w wieku 12 lat Helena poszła do szkoły, w której mogła, z powodu biedy, uczyć się tylko trzy lata. W wieku 16 lat rozpoczęła pracę w mieście jako służąca. Jak ważne było dla niej życie duchowe pokazuje fakt, że w umowie zastrzegła sobie prawo odprawiania dorocznych rekolekcji, codzienne uczestnictwo we Mszy św. oraz możliwość odwiedzania chorych i potrzebujących pomocy.

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: Wystawa unikatowych pamiątek związanych z bitwami pod Mokrą i o Monte Cassino

2024-04-19 18:33

[ TEMATY ]

Jasna Góra

wystawa

BPJG

Unikatowe dokumenty jak np. listy oficera 12 Pułku Ułanów Podolskich z Kozielska czy oryginalną kurtkę mundurową typu battle-dress z kampanii włoskiej, a także prezentowane po raz pierwszy, pochodzące z jasnogórskich zbiorów, szczątki bombowca Vickers Wellington Dywizjonu 305 można zobaczyć na wystawie „Od Mokrej do Monte Cassino - szlakiem 12 Pułku Ułanów Podolskich”. Na wernisażu obecny był syn rotmistrza Antoniego Kropielnickiego uczestnika bitwy pod Mokrą. Ekspozycja znajduje się w pawilonie wystaw czasowych w Bastionie św. Rocha na Jasnej Górze.

Wystawa na Jasnej Górze wpisuje się w obchody 85. rocznicy bitwy pod Mokrą, jednej z najbardziej bohaterskich bitew polskiego żołnierza z przeważającymi siłami Niemców z 4 Dywizji Pancernej oraz 80. rocznicy bitwy o Monte Cassino, w której oddziały 2. Korpusu Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Andersa zdobyły włoski klasztor.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję