Reklama

Kościół

Gdy chcesz głosić Chrystusa, nie myślisz o niebezpieczeństwach

Trzech księży diecezjalnych, cztery siostry zakonne, jeden kapłan zakonny, brat zakonny i jedna osoba świecka przygotowują się w warszawskim Centrum Formacji Misyjnej do wyjazdu na misje. Między najmłodszym i najstarszym kandydatem jest 40 lat różnicy

Niedziela Ogólnopolska 2/2019, str. 18-20

[ TEMATY ]

reportaż

Archiwum Centrum Formacji Misyjnej

S. Amadeusza Sowińska i s. Karola Matyjaszczyk akompaniują na gitarach podczas Mszy św. w kaplicy Centrum Formacji Misyjnej

S. Amadeusza Sowińska i s. Karola Matyjaszczyk akompaniują na gitarach podczas Mszy św. w kaplicy Centrum Formacji Misyjnej

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Większość z nich powołanie misyjne odkryło bardzo wcześnie. Przypadek s. Janiny Samolewicz ze Zgromadzenia Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii, zwanych popularnie eucharystkami, świadczy o tym, że na posługę misyjną nigdy nie jest za późno. Bóg może się upomnieć o człowieka nawet wówczas, gdy zbliża się on do emerytury albo nawet zaczyna korzystać z jej dobrodziejstw. Tak było w przypadku ks. Józefa Zyzaka z diecezji tarnowskiej, który nazywa siebie „misjonarzem ostatniej godziny”, bo wyjechał do Boliwii w wieku 72 lat.

Na Kubę, do ludzi głodnych Boga

S. Janina Samolewicz wie, co to znaczy być z dala od ojczyzny. Siostra, która jest w zgromadzeniu eucharystek od 1967 r., pracowała bowiem na Syberii i w Wilnie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

O misjach na Kubie zaczęła myśleć stosunkowo niedawno. Na pytanie, skąd się wzięło u niej powołanie misyjne, odpowiada: – A skąd może pochodzić, jak nie z Ducha Świętego? I dodaje: – Z mojej strony była to tylko odpowiedź „tak” na potrzeby Kościoła.

Te potrzeby s. Janina dostrzegła na dalekiej Kubie. W 2012 r. uczestniczyła w zjeździe referentów misyjnych w Niepokalanowie. Jej uwagę zwrócił obecny tam ksiądz „z innej niż nasza kultury”, którym okazał się dyrektor Papieskich Dzieł Misyjnych na Kubie ks. Castor José Alvarez Devesa. Opowiadał on o wspaniałym kapłanie z Polski, który porwał ludzi ku Matce Bożej. Ks. Devesa przekazał też prośbę kubańskich biskupów o misjonarzy. – Od tego czasu byłam modlitwą na Kubie, zawierzałam Panu Bogu pracę misyjną w tym kraju – wspomina s. Janina.

Pięć lat później eucharystka uczestniczyła w podobnym zjeździe. Dowiedziała się wówczas, że byli w Polsce biskupi z Kuby z prośbą o misjonarzy, w tym o siostry zakonne z Polski. Argumentowali, że Polacy najlepiej rozumieją Kubańczyków, gdyż sami przeszli doświadczenie ateizacji.

– To podziałało jak ocknienie, choć wydawało się nierealne. Misja na Kubie nie jest w możliwości naszego małego zgromadzenia, żadna z nas nie mówi po hiszpańsku, a ja dobiegam do siedemdziesiątki. Ale cóż mogę powiedzieć, skoro Pan Jezus mnie dotknął, a u Boga nie ma nic niemożliwego. Toteż kiedy podczas Mszy św. poczułam łaskę Bożą, odpowiedziałam: „jestem do dyspozycji” – wyznaje s. Janina.

Reklama

Jednak żeby zostać kandydatem do wyjazdu na misje, trzeba było pokonać wiele trudności. – Jak to siostra widzi? Bo ja nie widzę – powiedziała szczerze matka generalna, kiedy s. Samolewicz rozmawiała z nią o gotowości wyjazdu na Kubę. Sprawa ta stanęła jednak na zarządzie. Radna generalna skontaktowała się z ks. Maciejem Będzińskim, sekretarzem krajowym Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary, który z kolei skierował ją do ks. Jana Fecki, dyrektora Centrum Formacji Misyjnej. Po rozmowie z ks. Fecką dwie eucharystki – s. Janina Samolewicz i s. Magdalena Odolińska wykonały badania medyczne w Gdańsku, które dały pozytywny wynik, a ponadto – także z wynikiem pozytywnym – ukończyły czteromiesięczny kurs języka hiszpańskiego w Instytucie Cervantesa.

S. Janina, w porozumieniu ze swoją przełożoną generalną, nawiązała korespondencję z ordynariuszem diecezji Santa Clara bp. Marcelem Arturem Gonzálezem Amadorem. Przekazał on dwa listy od proboszcza z parafii świętych Piotra i Pawła w Corralillo, który prosił o żeńską wspólnotę zakonną oraz ukazywał potrzeby „ludzi głodnych Boga, którym nie ma kto Go przybliżać”.

Kiedy s. Janina poinformowała bp. Artura o zgodzie przełożonej generalnej na podjęcie przez obie siostry przygotowania w CFM do wyjazdu na Kubę, nie zdążyła zamknąć komputera, gdy nadeszła odpowiedź. Biskup Santa Clara wyraził wielką radość w nadziei przyjazdu polskich sióstr i dziękował za to Jezusowi ukrytemu w Eucharystii.

Rzeczywistość zmienia się modlitwą

Ks. Paweł Dąbrowa, pochodzący z parafii Najświętszej Maryi Panny Szkaplerznej w Dąbrowie Tarnowskiej, już gdy wstępował do seminarium, wiedział, że będzie misjonarzem. Jako kilkunastoletni chłopak interesował się misjami. Z zaciekawieniem słuchał opowieści misjonarzy, w tym pracującego kiedyś w jego rodzinnej parafii ks. Mieczysława Pająka, który posługiwał w Republice Środkowoafrykańskiej. W seminarium to zainteresowanie się pogłębiło. Wstąpił do kleryckiego Ogniska Misyjnego, a po drugim roku seminarium wyjechał z dwoma kolegami na staż misyjny do Republiki Środkowoafrykańskiej i Kamerunu, pod kierunkiem obecnego ojca duchownego tarnowskich misjonarzy ks. Stanisława Wojdaka. Przyglądali się posłudze księży z diecezji tarnowskiej, pomagali im w pracach fizycznych. To wówczas w kleryku Pawle zrodziło się pragnienie, żeby zostać misjonarzem w Afryce. – Afryka ma to do siebie, że jak się tam już raz było, to chce się wrócić – opowiada ks. Dąbrowa.

Reklama

Kandydat na misjonarza zdaje sobie sprawę, że RŚA to niebezpieczny kraj, targany bez przerwy rebeliami. Nie myśli jednak o niebezpieczeństwach. Chce tam pracować bez względu na to, czy będzie tam wojna, czy pokój. Jego zdaniem, nie ma sensu rozmyślać o czymś, na co się teraz nie ma wpływu.

– Wszystko jest w ręku Boga, a rzeczywistość najlepiej zmienia się modlitwą – podkreśla ks. Dąbrowa.

Wzorem misjonarza dla ks. Pawła jest zamordowany w 1998 r. w Loulombo w Republice Konga fideidonista z diecezji tarnowskiej ks. Jan Czuba. – Chciałbym być taki jak on – deklaruje ks. Dąbrowa.

Po ukończeniu Centrum Formacji Misyjnej czeka go dwuletni kurs językowy i duszpasterski we Francji.

Jeden z Legionu Misyjnego

Przykład kolegi kursowego ks. Pawła Dąbrowy – ks. Tomasza Kaczora pokazuje, jak kapitalne znaczenie ma animacja misyjna. Po trzeciej klasie gimnazjum Tomasz (przypadkiem?) w zastępstwie kolegi pojechał na „Misyjne wakacje z Bogiem”, prowadzone przez ks. Waldemara Sosnowskiego. Jeszcze podczas tych samych wakacji trafił pod skrzydła ks. Andrzeja Augustyna, który prowadził Szkołę Animacji Misyjnej. Z tej inicjatywy zrodziło się Stowarzyszenie Inicjatywa Młodzi Misjom, które prowadzi animację misyjną na terenie diecezji oraz organizuje różne akcje mające na celu pomoc tarnowskim misjonarzom. Umożliwia także młodzieży wyjazdy na staże misyjne. To był początek powołania misyjnego chłopca z parafii Wielogłowy.

Reklama

Ks. Kaczor wspomina, że „od razu go wciągnęło”. I tematyka, i fajni ludzie, którzy – tak jak on – zaczęli sobie uświadamiać, jak ważnym zadaniem dla Kościoła są misje.

Kiedy Tomasz wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie, od razu zaangażował się w działalność kleryckiego Ogniska Misyjnego. Zapisał się na lektorat języka hiszpańskiego, bo postanowił, że jako misjonarz będzie pracował w kraju, gdzie ten język jest w użyciu. W 2011 r. odbył staż misyjny w Ekwadorze. Dziś podkreśla ważność tej inicjatywy: dzięki stażom blisko dwudziestu młodych kapłanów z diecezji tarnowskiej wyjechało na misje.

Kleryk Kaczor cały czas intensywnie uczył się języka. Raz nawet bp Leszek Leszkiewicz, były misjonarz w Ekwadorze, skwitował to słowami, że Tomek w seminarium uczył się tylko hiszpańskiego. Oczywiście, kandydat na misjonarza wiedział, że to tylko żart. Faktem jest, że wykorzystywał każdą okazję, aby pogłębiać znajomość języka, jak np. pielgrzymka do Santiago de Compostela czy kolejny staż misyjny, na który wraz z klerykami udał się do Peru w 2015 r., półtora miesiąca po przyjęciu święceń kapłańskich. Już jako kapłan dwukrotnie zastępował księdza z diecezji tarnowskiej pracującego w Hiszpanii. Wiele razy wyjeżdżał do krajów języka hiszpańskiego.

Ks. Kaczor, podobnie jak ks. Dąbrowa, należy do Legionu Misyjnego, nieformalnego stowarzyszenia przyjaciół misji – duchownych i świeckich – powołanego przez ks. Stanisława Wojdaka oraz seminarzystów WSD w Tarnowie. Spotykają się raz w miesiącu. Efektem ich działalności jest wzrost powołań misyjnych w diecezji tarnowskiej – kilka osób z tego grona ukończyło Centrum Formacji Misyjnej.

Reklama

Ks. Tomasz Kaczor przygotowuje się do wyjazdu do Ameryki Południowej. Krajem jego posługi będzie najprawdopodobniej Boliwia.

Najważniejsze są sakramenty

O. Elizeusz Czwerenko OFM od młodości miał predyspozycje na misjonarza. – Byłem wagabundą, lubiłem się wałęsać, nie stanowiło dla mnie problemu, aby gdzieś wyjechać „tak jak stoję” – wspomina kandydat do wyjazdu do Boliwii.

Jako chłopak Krzysztof (Elizeusz to jego imię zakonne), pochodzący ze Sztumu k. Malborka, czytał książki podróżnicze, fascynował się Indianami.

Z misjami zetknął się w nowicjacie, gdzie słuchał opowieści franciszkańskich misjonarzy. Nie czuł jakiegoś szczególnego impulsu, ale pod koniec nowicjatu zadał sobie pytanie: „A może jechać?”. Gdy wstępował do Wyższego Seminarium Duchownego Zakonu Braci Mniejszych w Panewnikach, postanowił uczyć się hiszpańskiego, bo już wiedział, że chce pracować w Boliwii. Dlaczego tam? Bo w Ameryce Łacińskiej tylko w Boliwii polska prowincja Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny Zakonu Braci Mniejszych ma misjonarzy. – To było praktyczne podejście, choć, oczywiście, mogę jechać gdzie indziej, jeśli taka będzie wola przełożonych – mówi brodaty franciszkanin.

O. Elizeusz jest przygotowany na wszystko. Nie wie, dokąd zostanie posłany: w góry, na niziny czy do dżungli. – Oczywiście, najlepiej byłoby pracować gdzieś na nizinie, bo nad jeziorem Titicaca leżącym na wysokości prawie 4 tys. m n.p.m. nawet Boliwijczycy nie wytrzymują zbyt długo, a co dopiero Europejczycy – zauważa franciszkanin.

W jakiej roli widzi się na misjach? – Będę robił to, co będzie trzeba. Jednak najważniejsza jest posługa sakramentalna. Boliwia to kraj, który potrzebuje kapłanów do odprawiania Mszy św. Nieraz trzeba przedzierać się prawie 200 km przez dżunglę, aby odprawić Mszę św. dla ludzi, którzy czekają na kapłana – mówi o. Elizeusz.

Reklama

W Boliwii w ostatnich kilku latach zginęło tragicznie troje młodych polskich misjonarzy. Na pytanie, czy jest tego świadomy, franciszkanin odpowiada, że zginąć tragicznie można wszędzie, także w Polsce. – W Boliwii od kilkudziesięciu lat żyją Polacy, którym nic się nie stało, choć mówi się o Ameryce Południowej jako o beczce prochu z tykającym zegarem. Najbardziej przeraża nas to, co jest nieznane – uważa o. Elizeusz.

Wzorem są dla niego misjonarze, którzy nie uciekają pod wpływem grożącego niebezpieczeństwa. Tak – bohatersko – zachowali się jego konfratrzy, polscy franciszkanie z misji w Republice Środkowoafrykańskiej, których napadli muzułmańscy rebelianci. – Oni nie opuścili ludzi, bo wiedzieli, że jak to zrobią, miejscowa ludność pozostanie całkowicie bez jakiejkolwiek ochrony i nadziei na przyszłość – twierdzi o. Elizeusz.

Marzenie o Chinach

Do wyjazdu do Boliwii szykuje się też jedyna osoba świecka, Barbara Kubicka. Co może robić na misjach 25-letnia dziewczyna z tytułem magistra obojga praw? Życie pokaże, ale możliwości jest wiele, np. praca wychowawczyni w internacie dla dziewcząt.

Fascynacja misjami zrodziła się u małej Basi w rodzinnej parafii w Lublińcu, prowadzonej przez misjonarzy oblatów. Pierwsze marzenie o wyjeździe na misje pojawiło się w tamtejszym liceum o profilu geograficzno-językowym.

Na studiach na UKSW w Warszawie myśl o misjach przycichła. Barbarę pochłonęły formacja w duchu nowej ewangelizacji i prowadzenie rekolekcji kerygmatycznych w ramach projektu ewangelizacyjnego Młodzi – Młodym.

Podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w ramach Międzynarodowego Centrum Ewangelizacji, wraz ze Wspólnotą św. Tymoteusza, przemierzała miasto wzdłuż i wszerz. – Od pierwszego dnia Pan Bóg zaczął się o mnie upominać: Co jest dla ciebie najważniejsze? Jakie jest twoje powołanie? Odebrałam to jako wezwanie do tego, bym przestała się kurczowo trzymać swoich pomysłów i planów i pozwoliła działać Bogu – wspomina Barbara.

Reklama

Wówczas powróciła myśl o misjach. Po ŚDM do Lublińca przyjechali studenci z Chin. Barbara gościła u siebie w domu zakonnika – oblata i chłopaka – lidera wspólnoty młodzieżowej. Z pasją dyskutowali o życiu duchowym: jak prowadzić spotkania formacyjne, jak przeżywać wiarę w warunkach prześladowania Kościoła. Zaraz po wyjeździe gości Barbara pomyślała o przygotowaniu dla nich rekolekcji. No, ale jak tu wyjechać do Chin?

Na przełomie września i października 2016 r. wspólnota Basi prowadziła rekolekcje w Górznie, w diecezji siedleckiej. Dołączył do nich tamtejszy wikariusz, opiekun KSM, ks. Paweł Wysokiński.

Dwa miesiące po tych rekolekcjach w jednej z rozmów Basia opowiedziała ks. Pawłowi o jeszcze większej chęci głoszenia Ewangelii, o nowej ewangelizacji, o gościach z Chin i o myślach związanych z przygotowaniem rekolekcji dla nich. Ks. Paweł opowiedział też o swoich marzeniach i pomysłach, które miał w sercu, i na koniec powiedział: – Basia, jedziemy do Chin! Bez żadnego namysłu odparła: – Tak. Ochłonęli nieco i po 10 minutach dziewczyna zapytała: – Czy Ksiądz sobie zdaje sprawę z tego, co powiedział?

Doszli do wniosku, że można połączyć pracę misyjną z nową ewangelizacją, ale w miejscu, gdzie jest to obecnie możliwe.

– Zaczęliśmy się o to modlić i pytać Boga, jak to zrealizować. Po jakimś czasie pojawiła się perspektywa wyjazdu do Boliwii. Oprócz mnie do wyjazdu zgłosiły się jeszcze dwie dziewczyny z mojej wspólnoty. Wszyscy chcemy głosić Chrystusa i – wzorem św. Pawła – tak formować grupy, aby one, gdy będą gotowe, mogły robić to samo – tłumaczy Barbara Kubicka.

Reklama

W październiku 2018 r. ks. Paweł Wysokiński wyleciał do Boliwii. W tym roku dołączy do niego Barbara, a następnie wspomniane dwie dziewczyny.

– Nie wykluczam jednak, że polecę do Chin. Pan Bóg ma przecież duże poczucie humoru – przekonuje Barbara Kubicka.

2019-01-08 11:58

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Syberia (1)

[ TEMATY ]

reportaż

Wiele jest na świecie zakątków, które chciałoby się odwiedzić ze względu na piękno przyrody lub ich związek z kulturą. Niejednokrotnie miałem okazję słyszeć o przyrodzie Syberii i o losach Polaków na tej ziemi. Na początku lipca podjąłem decyzję o wyjeździe do tej ogromnej krainy, a ks. Jarosław Kwaśniewski ofiarował mi swoje towarzystwo. Wyprawa doszła do skutku dzięki życzliwości Sióstr Służebnic Ducha Świętego.

Wtorek 16 sierpnia godz. 9.30. Przed podróżą Msza św. w kaplicy lotniska i spotkanie z bp. Andrzejem Suskim, odlatującym w tym dniu do Kolonii. Samolot TU 154, którym mamy polecieć, wygląda na mocno zużyty - jest poklejony taśmami samoprzylepnymi. Jednak cało i zdrowo, choć z niewielkim opóźnieniem, lądujemy na lotnisku Szeremietiewo II. Długa kolejka przy odprawie paszportowej przesuwa się wolno, a potem mamy kłopot z odnalezieniem właściwego autobusu na Szeremietiewo I. Tu zaś, w budynku przypominającym dworzec autobusowy w PRL-u, znów czeka nas długa kolejka do odprawy bagażowo-paszportowej. Większość pasażerów odlatuje do Władywostoku. Kiedy docieramy do upragnionego celu kolejki, kobieta zajmująca się odprawą oznajmia, że spóźniliśmy się, choć lot do Irkucka nastąpi dopiero za półtorej godziny. Proponuje nam poranny lot następnego dnia. Determinacja Księdza Jarka i konsultacja z inną pracownicą dają pozytywny rezultat. Nie bez pewnych komplikacji zostajemy odprawieni. W hallu spotykamy grupę Polaków (ok. 30, głównie emerytów), podróżujących po Rosji, m.in. do Irkucka i nad Bajkał. Przed odlotem mamy jeszcze możliwość skorzystania z automatu telefonicznego, ale nie dysponujemy rublami. Sprzedawczyni zgadza się przyjąć dolary i euro. Za kartę 25 impulsów żąda 3 dolarów i 3 euro - siedem razy więcej. To nasze pierwsze frycowe. Krótka rozmowa z pracownikiem kurii „pożera” całą kartę.
Na pełnej wysokości przeżywamy dwie gwałtowne burze: wyładowania atmosferyczne występują w ciemnościach, poniżej samolotu. Niesamowite wrażenie. Ogólnie jednak lot przebiega spokojnie, a kilkunastominutowa drzemka poprawia samopoczucie.
O godz. 5.00 rano tutejszego czasu lądujemy w stolicy Syberii. Samo lotnisko robi przykre wrażenie, jakby od 40 lat niczego tu nie zmieniono. Witamy się z czekającą na nas s. Danką, odbieramy bagaże i wsiadamy do sfatygowanej łady. Po pół godzinie jesteśmy u celu podróży - w domu Sióstr Służebnic Ducha Świętego. Zajmują go 3 siostry (Polka, Słowaczka i Indonezyjka). Otrzymujemy pokój wyposażony w 2 solidne wersalki. Cały dom zakonny stanowi duże dwupoziomowe mieszkanie w bloku. S. Danka przygotowuje dla nas śniadanie i proponuje, abyśmy przespali się po podróży. Krótki sen dobrze nam robi. O godz. 11.00 odprawiamy Mszę św. w kaplicy domowej sióstr. W Liturgii uczestniczą też 2 siostry kończące właśnie krótki odpoczynek nad Bajkałem (Czeszka i Słowaczka) oraz mama s. Danuty. Po obiedzie udajemy się do miasta. Zwiedzamy kościół polskich zesłańców z początku XX wieku, w którym znajduje się sala koncertowa filharmonii. Msze św. w każdą niedzielę o godz. 15.00 odprawia dzielny o. Ignacy, polski salwatorianin, przebywający w Irkucku od 15 lat. Kościół stoi przy ul. Polskich Powstańców. Na centralnym placu znajduje się gmach Urzędu Guberni Irkuckiej, w miejscu cerkwi, którą zburzono w latach 30. W pobliskim hotelu „Angara” dokonujemy obowiązkowej registracji (meldunku). Spacerujemy główną ul. Lenina, podziwiamy miasto z bulwaru nad Angarą - jedyną rzeką wypływającą z Bajkału (choć 365 rzek do niego wpada). Podchodzimy do wiecznego ognia, który płonie ku czci bohaterów ZSRR (młode pary składają tu wiązanki ślubne wg specjalnego rytuału) i monumentalnego pomnika Lenina na 12-metrowym obelisku. Pierestrojka i głasnost pod względem ideologicznym jeszcze tu nie dotarły. Zabudowa w mieście jest niska, drewniana, z początku XX wieku. Większość tych domów sprawia wrażenie, jakby za chwilę miały się rozsypać, choć kiedyś musiały być okazałe i piękne. Są też budowle murowane z przełomu XIX i XX wieku - jedne z piękniejszych to dworzec Kolei Transsyberyjskiej oraz teatr.
18 sierpnia rano udajemy się z ks. Martinem (Słowak) do grobów odkrytych przed kilku laty w Piwowarskoje (kilka kilometrów od Irkucka). W latach 30. i 40. rozstrzelano tu ok. 10 tys. „przeciwników” komunizmu, wśród nich kapłanów polskich. Choć groby te za prezydentury Jelcyna uporządkowano i nadano im charakter miejsca pamięci, to obecnie są one porośnięte chwastami i stały się miejscem libacji dla okolicznych chuliganów (świadczą o tym butelki po alkoholu oraz pudełka po papierosach). Tablice informacyjne służą tu jako tarcze do popisów strzeleckich z broni palnej. W kilkunastometrowej długości i głębokiej na 5 m mogile może spoczywać kilkaset ofiar. Przykro, że nikt nie dba o pamięć tych, którzy stali się ofiarami totalitaryzmu.
Około południa udajemy się na miejskie targowisko, gdzie handlują Chińczycy i Buriaci - ludność tubylcza. Sprzedają co się da: psy, koty, żółwie, ryby, warzywa, futra, artykuły gospodarstwa domowego, alkohol. Dużo ludzi jest pijanych, nawet kobiety. Widać biedę (zaczepiają nas żebracy), ale i przepych. Nowoczesne japońskie samochody parkują obok zniszczonych moskwiczów. Wracamy do domu tramwajem, który pamięta chyba otwarcie linii, tj. 1945 r.
Wieczorem koncelebrujemy z ks. Martinem Mszę św. w katedrze Najświętszej Maryi Panny Niepokalanego Serca, konsekrowanej w 2000 r. W Eucharystii uczestniczy kilkanaście osób. Okazała katedra robi na nas wielkie wrażenie. Po Mszy św. zwiedzamy Kurię. Proboszcz i wikariusz wyjechali z młodzieżą do Kolonii na spotkanie z Benedyktem XVI.
W piątek 19 sierpnia wyruszamy nad Bajkał (70 km od Irkucka), do domu rekolekcyjnego w Listwiance. Jedziemy szosą wzdłuż Angary, wśród lasów syberyjskich. Bajkał robi wrażenie - nie widać przeciwległego brzegu jeziora (ma ok. 700 km długości i do 70 km szerokości). W domu rekolekcyjnym wita nas p. Wanda, gospodyni z Polski. Przebywają tu dzieci z domu dziecka pod opieką s. Agaty (Słowaczki) oraz polski klaretyn - ks. Eugeniusz z Nowosybirska z trzema podróżnymi z Polski.
Podczas spaceru uliczkami Listwianki musimy uważać na krowy chodzące po ulicy. Wszędzie mnóstwo chwastów i śmieci. W budynku poczty spotykamy polskich studentów z Poznania. Na przystani ożywiony ruch - mieszkańcy handlują wyrobami z kory brzozowej i kamienia. Wędzi się tu ryby i spożywa je na gorąco. Kosztujemy bajkalskiego omula. Wieczorem podziwiamy zachód słońca, które chowa się za górami otaczającymi Bajkał. Wracając do domu, mijamy małe drewniane domki z pięknymi okiennicami. Wszystko wymaga kapitalnego remontu. Nieopodal wznosi się nowo wybudowany hotel, wysoki na 8 pięter. Jest ich kilka w liczącej 3 tys. mieszkańców Listwiance. Od 2 lat, w piątek wieczorem, pojawiają się tu turyści: Rosjanie, Niemcy, Japończycy, goście anglojęzyczni.
Sobotę rozpoczynamy Mszą św. w kaplicy z obrazem Jezusa Miłosiernego i relikwiami św. Faustyny. Na ścianie wiszą zdjęcia z Janem Pawłem II, gdyż dom nosi jego imię. Po śniadaniu z dziećmi udajemy się na długi spacer brzegiem Bajkału. Trzeba pokonać znaczne wzniesienia terenu i sterty śmieci. Nad brzegiem Bajkału biesiaduje coraz więcej turystów, którzy spędzają tu weekend.
Po obiedzie godzinna przejażdżka statkiem „Babuszkin” - jedyna atrakcja, jaką za 150 rubli można sobie zafundować w Listwiance. Próba wysłuchania wieczornego koncertu w Teatrze Pieśni spełzła na niczym, gdyż drewniany budynek teatru nie wzbudził naszego zaufania. Noc też była niespokojna, bo spędzający tu weekend tzw. noworuscy (nowobogaccy) turyści do 3.00 nad ranem puszczali muzykę techno.
Dzień Pański rozpoczęliśmy od Eucharystii w kaplicy. Zdziwiliśmy się, że nie uczestniczą w niej dzieci. Okazało się, że żadne nie jest katolikiem. By nie dawać powodów do posądzenia o prozelityzm, siostry przybliżają dzieciom Pana Boga jedynie przez miłość bliźniego. Dziwna to rzeczywistość. Prawosławnym widać bardziej zależy na tym, by w Rosji trwał ateizm, niż aby rozwijał się Kościół katolicki.
Po obiedzie wraz z dziećmi udajemy się do parku etnograficznego, oddalonego o ok. 20 km w kierunku Irkucka. Poznajemy dzieje tutejszej ludności: Buriaków i osadników - zwyczaje, stroje, wystrój wnętrz, zabudowę. Wiele strojów i narzędzi pracy przypomina kulturę naszych Kresów Wschodnich. Nie ma jednak żadnej wzmianki o tym, że żyli tu Polacy. Za to handlarz sprzedający pamiątki pyta czy jesteśmy z Polski, bo jego „babuszka była Polka”. Gdy spytaliśmy, czy zesłana za Stalina, odpowiedział, już po rosyjsku, że jeszcze za cara, po powstaniu styczniowym. Można wnioskować, że ok. 50 lat temu była tu jeszcze świadomość narodowa, lecz silny strach przed prześladowaniem nie pozwalał przyznawać się do swej przynależności narodowej. Nie było już kapłanów, więc chrzczono tylko z wody, a obecnie dojrzałe pokolenie nie ma zarówno świadomości narodowej, jak i religijnej. Choć spotyka się nazwiska: Lewandowskij, Krupińskij, noszą je również ludzie o rysach buriackich (mongolskich). Dusza ludzka została całkowicie wyjałowiona przez system sowiecki. Nie ma poszanowania życia. Aborcję wykonuje się za darmo, na każde życzenie! Wiele kobiet dokonało jej po kilkanaście razy i nie mają w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia. Brak szacunku do życia przejawia się też w upadku obyczajów - wielu ludzi (mężczyzn, kobiet i młodzieży) upija się pod przysłowiowymi krzakami. Kierujący samochodem nie zważają na pieszych, nawet w miejscach dla nich wyznaczonych. Wśród młodzieży i dzieci gwałtownie szerzy się narkomania. Tam, gdzie przyroda jeszcze jest zdrowa, chory jest człowiek.
Marszrutką (busikiem) wracamy do Listwianki, gdzie spotykamy ordynariusza diecezji irkuckiej bp. Kyryła Klimowicza, który od 2 lat sprawuje urząd pasterski w tej największej powierzchniowo diecezji świata (większej od obszaru Europy) po wyrzuconym z Rosji bp. Jerzym Mazurze. Bp Klimowicz jest obywatelem białoruskim, urodzonym w Kazachstanie, Polakiem. Seminarium ukończył w 1980 r. w Olsztynie, został wyświęcony przez ówczesnego biskupa warmińskiego Józefa Glempa.
Rozmowa z Księdzem Biskupem o warunkach pracy na Syberii przybliżyła nam sytuację, w której Kościół zmaga się z wieloma przeciwnościami. Przy okazji odkryliśmy wielu wspólnych znajomych, a zaproszenie na kolację w domu biskupim pozwoliło mieć nadzieję, że nasza ciekawość zostanie w pełni zaspokojona.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Miłość za miłość. Lublin w 10 rocznicę kanonizacji Jana Pawła II

2024-04-29 03:44

Tomasz Urawski

Lublin miał szczególny powód do świętowania kanonizacji św. Jana Pawła II. Przez 24 lata był on naszym profesorem i wiele razy podkreślał związki z Lublinem – mówi kapucyn o. Andrzej Derdziuk, profesor teologii moralnej KUL, kierownik Katedry Bioetyki Teologicznej KUL. 27 kwietnia 2014 r., na uroczystość kanonizacji Jana Pawła II z Lublina do Rzymu udała się specjalna pielgrzymka z władzami KUL. - Na frontonie naszego uniwersytetu zawisł olbrzymi baner z wyrażeniem radości, że nasz profesor jest świętym. Były także nabożeństwa w lubelskich kościołach, sympozja i zbieranie publikacji na temat Jana Pawła II – wspomina.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję