Choinki i stroiki, kolorowe bombki, szklane kule, które dziś już nie są tak kruche jak niegdyś, gdy trzeba było się z nimi obchodzić z delikatnością sapera próbującego rozbroić prawdziwą bombę. Sznur, zapewne chińskich, światełek, szopka i figurki: wół, osiołek, owce, a w środku żłóbek, w którym o północy złożona zostanie figurka Dzieciątka Jezus. Do tego figurki pasterzy i królów-mędrców. A w kościołach dodatkowo skarbonki, do których wrzucane są drobne ofiary.
Dania wigilijne – do niedawna musowo dwanaście; obecnie już chyba niewielu przejmuje się tą matematyką. Karp (a dziś coraz częściej i łosoś), barszcz czerwony, śledzie. Dalej ciasta i ciasteczka, cukierki na choinkę. No i wreszcie opłatek – kruchy, biały chleb, którym połamiemy się na znak bliskości, składając sobie życzenia. A prezenty: zabawki, smartfony i smartwatche, tablety, książki, płyty?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Ten opis bożonarodzeniowych ozdób, sprzętów, dań i prezentów można by ciągnąć w nieskończoność. Dla jednych, nawet w tych niespokojnych czasach, to czysty biznes, dla innych – tradycja. Niektórzy się burzą, że w tym galimatiasie rzeczy gubimy to, co najistotniejsze: spotkanie z Nowonarodzonym. To prawda. Zawsze istnieje takie niebezpieczeństwo. Trzeba jednak pamiętać, że Boże Narodzenie, jak żadne inne święto, dowartościowuje nie tyle ducha, ile materię. Ostatecznie rodzi się Dziecko, płaczące, bezbronne, kruche, w którym przychodzi na świat przedwieczny i niepojęty Bóg. Przychodzi do nas w swoim Synu, w ludzkim ciele. Cóż za manifestacja siły i bezsilności zarazem! Bóg „zmaterializował się”, ucieleśnił, przyjął ludzkie ciało ze wszystkimi jego ograniczeniami. Stał się człowiekiem takim jak my. To szokująca prawda wiary, którą wyznajemy w Credo.
Czy jednak naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego, w co wierzymy i co celebrujemy w dniu Bożego Narodzenia? Pierwsze herezje w Kościele zrodziły się właśnie z zanegowania Wcielenia, a więc tego, że Bóg stał się jednym z nas – ludzi. Ale czy dziś jest inaczej? W dobie internetu, wypraw na Marsa, sztucznej inteligencji prawda o Bożym wcieleniu może brzmieć trochę jak urzekająca baśń w stylu Opowieści z Narnii. A jednak w każdą niedzielę miliardy ludzi na całym świecie zgodnie wyznają wiarę w Tego, który „przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”.
Co zatem dla nas mogą oznaczać to zmaterializowanie się Boga i Jego „wplątanie się” w nasz świat? Skoro Bóg rzeczywiście się ucieleśnił, to i wszystkie nasze myśli, uczucia, idee, wyobrażenia o Nim też muszą się w pewnym sensie zmaterializować. Nie możemy poprzestać na wzniosłych słowach, wzruszających przeżyciach... Chrześcijaństwo jest zawsze konkretne, wcielone. Nigdy abstrakcyjne. Ono też materializuje się w wielkim dziele ewangelizacyjnym Kościoła, przez oddaną służbę setek tysięcy wolontariuszy, katechistów, katechetów i katechetek, sióstr zakonnych pracujących w szpitalach, w szkołach, więzieniach, przytułkach, domach opieki społecznej, przez posługę księży, którzy niosą pociechę chorym, Wiatyk umierającym czy odwiedzają swych parafian w ramach kolędy duszpasterskiej. Materializuje się też w każdym z nas, ilekroć ufając słowu Chrystusa, podejmujemy decyzje, które zmieniają ten świat na lepszy, bardziej sprawiedliwy, solidarny, choćby dotyczyło to naszego domu, ulicy, dzielnicy, wsi, sąsiadów, najbliższych.
Może więc ten materialny świat naszych bożonarodzeniowych gadżetów: choinek, bombek, szopek, wigilijnych potraw, licznych prezentów i w tym roku nam nie przeszkodzi, a wręcz pomoże przeżyć narodziny Boga pośród galimatiasu tego świata. Ostatecznie to w naszym pogmatwanym świecie co roku rodzi się, pochodząca nie z tego świata, nowa Nadzieja.