Polskim piłkarzom należą się pochwały nie tylko za efektywną grę, ale i odbudowanie rozszarpanej, spisywanej na straty narodowej wspólnoty. Przez kilka tygodni cała Polska była jedną drużyną.
Nie należę do namiętnych kibiców piłki nożnej, ale trudno było nie uczestniczyć w narodowej egzaltacji, którą wywołało Euro 2016. Nawet osoby zazwyczaj omijające futbol szerokim łukiem, emocjonowały się przy telewizyjnych odbiornikach podczas meczy reprezentacji. Wyciągnięte z szafy biało-czerwone koszulki i szaliki, dobitnie eksponowały narodową dumę. Euforyczne odgłosy gwizdów i trąbek uciszyły nieznośny jazgot politycznych sporów. O sprawie Trybunału Konstytucyjnego zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Polskim piłkarzom należą się pochwały nie tylko za efektywną grę, ale i odtworzenie rozszarpanej, spisywanej na straty narodowej wspólnoty. Przez kilka tygodni cała Polska była jedną drużyną.
Wyobraźmy sobie, że życie codzienne to piłkarska murawa. Wybiegamy na nią jako drużyna złożona z indywidualności. Mimo wielu różnic powinien nas jednoczyć wspólny cel – dążenie do zwycięstwa. Często zamiast tego oglądamy brzydkie faule i niezespołową grę. Nieelegancki, brudny futbol. Nie potrafimy dryblować, by omijać dzielące nas różnice i szukać pól wspólnych. Albo nie chcemy. Może przywykliśmy do nieładnego, ohydnego futbolu? Upodobaliśmy sobie niesportowe zachowania i gra fair play to nie nasza bajka. A jednak przez te kilka tygodni wszyscy bez wyjątku ściskaliśmy kciuki, niezależnie od poglądów. Zamknęliśmy sporne tematy na strychu i dokładnie przekręciliśmy klucz, by nic nie zagłuszyło odbudowanego poczucia wspólnoty. Coś nas znowu jednak na ten strych ciągnie wraz z końcem przygody polskiej kadry na Euro.