Popularne powiedzenie głosi, że „kto nie wierzy w Boga, uwierzy w byle co”. Usłyszeć je można tak często, że traktuje się je jako oczywistość.
Nie jest to jednak oczywiste. Można się pochylić nad obydwoma elementami tego sloganu. Po pierwsze – w jakiego Boga współczesny człowiek najczęściej „nie wierzy”? Okazuje się bowiem, że jest to karykatura Boga niemająca żadnego odniesienia do rzeczywistości, czyli Ewangelii. Po drugie – czym jest „byle co”? Ma ono tyle „wcieleń”, że przypomina wielogłowego Lewiatana z Księgi Hioba.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
„Byle co” jest hałasem, szumem, zgiełkiem, który nie pozwala na najważniejsze rozróżnienia – między prawdą i fałszem, dobrem i złem. Nachalność „byle czego” staje się dojmująca i co wrażliwsi ludzie zaczynają od niego uciekać. Kilka lat temu podczas Festiwalu „Gaude Mater” w Częstochowie miał miejsce występ wirujących derwiszów. Derwisze w kulturze tureckiej wywodzą się z muzułmańskiego bractwa o charakterze mistycznym. Zespół składał się z kilkunastu muzyków i trzech tancerzy. Tylko tancerze przyjechali z Turcji, wszyscy muzycy byli Francuzami po konwersji na islam. W tak zlaicyzowanym kraju jak Francja islam staje się atrakcyjny dla Francuzów. Gdy weźmie się pod uwagę popularność na Zachodzie buddyzmu i innych religii Wschodu, a także różnorodnych sekt, można zauważyć, że wrażliwość na świętość jeszcze nie wygasła. Człowiek Zachodu jednak nie ma już do czego wrócić, przepaść, która go dzieli od chrześcijańskiego źródła, jest zbyt duża. A jest to przepaść mentalna, która zaczęła się rozwierać w oświeceniu, kiedy to „światłymi” umysłami zawładnął dogmat o mrokach średniowiecza utożsamianego z chrześcijaństwem. Czy islam jest bardziej oświecony niż chrześcijaństwo? Z pewnością nie. Ale nie jest letni, jest wręcz żarliwy, a tego poszukują niektórzy wrażliwi duchowo mieszkańcy Zachodu. Islam i buddyzm nie są zwykłym „byle czym”. To stare religie z ogromną tradycją, stanowią jednak ciało obce dla cywilizacji Zachodu. Ich popularność w kulturze masowej sprawia, że nie potrzebują żadnej reklamy, za to ograniczenie religii w szkole prowadzi do odcinania kolejnych pokoleń od chrześcijańskich fundamentów Europy.
Ale jest też najzwyklejsze „byle co”. Sądząc po popularności horoskopów i wróżbiarstwa, możemy pomyśleć, że współczesny „oświecony” człowiek łatwiej uwierzy szklanej kuli, niż zaufa Bogu. Niektórzy potrafią nawet powiesić na ścianie podkowę obok krzyża. Gdy doda się do tego feng shui w kuchni, sypialni i łazience, bez którego ponoć nie sposób odzyskać wewnętrznego spokoju, łatwo zobaczyć rozmiar zagubienia duchowego. Niejeden człowiek jest przekonany, że od wróżki może się dowiedzieć o pomyślności w podbojach sercowych oraz w przedsięwzięciach biznesowych. Kto by nie chciał usłyszeć paru miłych przepowiedni na niepewne czasy? Czasopisma ekonomiczne podają, że rynek ezoteryczny w Polsce wart jest 2-3 mld zł. Urzędowo wprowadzono nawet zawód wróżki, aby państwo mogło pobierać podatki od tego rodzaju „usług” („Klasyfikacja zawodów i specjalności” Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w kategorii nr 516 – „pozostali pracownicy usług osobistych” – podaje m.in.: astrolodzy, wróżbici i pokrewni). Fakt, że rynek ten znacznie się rozrósł podczas pandemii COVID-19, wskazuje, iż ezoteryka zastąpiła w jakimś stopniu praktyki religijne, które w tym okresie zostały znacznie ograniczone.
Reklama
Jest jeszcze jeden wypełniacz życia duchowego – to konsumpcja. Galerie handlowe przypominają świątynie, robienie zakupów – pielgrzymowanie po sklepach, reklamy zastępują kazania, homilie i rekolekcje. Kupowanie i spożywanie (często na pokaz) dostarcza z kolei niezapomnianych przeżyć duchowych graniczących z ekstazą. To dlatego hasło „mniej znaczy więcej” graniczy z obrazoburstwem. Więcej – niby czego? Specjaliści od zdrowych „diet cud” mówią: „jesteś tym, co jesz”. To przesłanie dla tych, którzy nie potrafią już strawić wszystkiego, co nabyli. A nabyli dużo, sądząc po ilości marnowanego pożywienia. Przewodnicy duchowi mówią: „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6, 21).
Anna Cichobłazińska socjolog, dziennikarz, wieloletni redaktor Niedzieli
*****
Reklama
Pewien uczeń podczas katechezy zadeklarował, że nie wierzy w Boga. Katecheta podjął temat i zapytał: – Dlaczego powiedziałeś, że nie wierzysz w Boga, a nie powiedziałeś, że nie wierzysz w bogów? Na to uczeń: – Jak to „dlaczego”, przecież Bóg jest tylko jeden. Ta nieco humorystyczna historia ukazuje rozdźwięk między wiedzą a wiarą, deklaracją a przekonaniem. Bóg istnieje niezależnie od tego, czy człowiek uzna ten fakt. Wiara lub jej brak nie mają także wpływu na to, jaki On jest. Poznanie Boga natomiast napotyka wiele trudności. Zamiast obrazu Boga zgodnego z objawieniem mogą w naszym umyśle powstawać różne, wręcz karykaturalne wyobrażenia. Pan Bóg stworzył nas na swoje obraz i podobieństwo, a zdarza się, że my „odwdzięczamy” Mu się, tworząc w naszej wyobraźni boga na nasze obraz i podobieństwo. We współczesnym świecie często spotykamy wyobrażenia Boga, religii i Kościoła tworzone w oderwaniu od prawdy, której istnienie i poznanie są kwestionowane. Stąd wszechobecny relatywizm i subiektywizm. Zamiast racjonalnego postrzegania rzeczywistości popularne, a niekiedy wręcz dominujące są emocjonalne odczucia. Popularne są slogany, że każdy w „coś” wierzy i nie jest istotne, jaką religię wyznaje, byle był dobrym człowiekiem. Bycie dobrym jest bardzo istotne, ale z wiary wynikają także system wartości i możliwość jego realizacji. Ewangelia Jezusa Chrystusa bowiem to dar i zadanie. On sam uzdalnia nas do życia zgodnego z jej zasadami. Konieczne jest więc trwanie w zjednoczeniu z Panem Jezusem, aby dobro rozumieć i spełniać jak On.
Reklama
Głosi się współcześnie duchowość bez Boga, w której religię każdy tworzy sobie sam, wybierając różne produkty z kulturowego hipermarketu. Mieszczą się w niej wigilijny opłatek, udział we Mszy św. w Środę Popielcową, wielkanocna święconka i inne zwyczaje traktowane folklorystycznie. A z drugiej strony te same osoby praktykują jogę, wierzą w talizmany, amulety, horoskopy, korzystają z usług wróżek i innych praktyk sprzecznych z chrześcijaństwem. Częstą przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak osobistego i osobowego spotkania z Bogiem. Zdarza się też podejście jurydyczne. Zamiast zjednoczenia z Bogiem przez słowo Boże, sakramenty lub modlitwę w centrum uwagi są przykazania i przepisy prawa subiektywnie wybierane i odrzucane. Zjedzenie potrawy mięsnej w piątek traktowane jest jako poważny problem przy jednoczesnej akceptacji wspólnego życia bez sakramentu małżeństwa oraz aborcji. Podczas chrztu składa się deklaracje wychowania dzieci w wierze, a po I Komunii św. wypisuje się je z katechezy. To po części skutki mentalnego rozdźwięku z minionej epoki, kiedy to funkcjonariusze partyjni, milicjanci i wojskowi zawierali śluby w zamkniętych kościołach, a publicznie deklarowali ateizm. Miałem kiedyś okazję rozmawiać z katolikami z Indii. Nie mogli zrozumieć zjawiska przyjmowania chrztu z powodu samej tradycji, bez żywej wiary. Ich kontekst życia jest taki, że jeśli ktoś prosi o sakramenty, to chce żyć konsekwentnie.
W wierze chodzi o relację z Bogiem i treści przyjmowane umysłem. Katechizm Kościoła katolickiego mówi o osobowym przylgnięciu człowieka do Boga oraz akceptacji prawd przez Niego objawionych. Obie sprawy są ważne. Można dużo o Bogu wiedzieć, ale się z Nim nie spotykać. Można także trwać w zjednoczeniu z Nim i być u początku procesu poznawania. Tęsknota, którą Bóg wpisał w ludzkie serce, jest duszpastersko obiecująca. Ludzkie serce woła o miłość, prawdę, dobro, piękno, pokój. Wiara podpowiada nam, że ich spełnieniem jest Bóg.
Ks. Janusz Chyła proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Chojnicach, wykładowca teologii dogmatycznej w WSD Pelplin
*****
Reklama
Statystyki nieubłaganie wskazują,
że coraz więcej Polaków odchodzi
od Kościoła instytucjonalnego.
Nie zawsze jest to jednak jednoznaczne
z odejściem od Boga w ogóle.
Przynajmniej część z osób, które nie
praktykują życia sakramentalnego,
wierzy „na swój sposób” i modli się
„po swojemu” do Boga rozumianego
ogólnie jako istota wyższa. Jakaś część
z porzucających katolicyzm odnajduje
się w buddyzmie.
Wielu innych zaś, jak się wydaje,
w ogóle nie potrzebuje życia duchowego.
Wystarczą im smartfon, ciągły
dostęp do internetu i to, aby było
przyjemnie i wygodnie. Dzisiaj często
„bogiem” dla człowieka staje się... właśnie
internet. Ci ludzie mogą żyć bez
Boga, ale bez dostępu do sieci nie tylko
nie wyobrażają sobie życia, lecz także
nie umieliby już poruszać się w realnym
świecie.
Internet nie tylko jest „bogiem”, ale
tworzy bożków. To tzw. celebryci, bożyszcza
tłumów obserwowani przez
setki tysięcy, a nawet miliony internautów,
którzy oddają swój cenny czas,
by przeglądać się w życiu innych. Niby
zjawisko to znane jest od dziesiątków
lat, ale przez media społecznościowe
zostało wielokrotnie wzmocnione.
Dla dzisiejszego człowieka często
„bogiem” staje się on sam. I w tym także
pomaga internet. Iluż to bowiem
obecnych w sieci pseudopsychologów
i wszelkiej maści pseudoterapeutów
wmawia nam liczę się tylko ja. Tylko
moje emocje, moje dobro, moje „ja”.
Bądź więc asertywny, nie poświęcaj się
dla innych, korzystaj z życia i używaj
go. W internecie jest mnóstwo takich
warsztatów, wykładów, webinarów.
Dzisiaj każdy może założyć swoje konto
czy kanał i zamieszczać na nim to,
co chce. Dosłownie – póki nie zawiera
treści karalnych. Tu jest rzeczywiście
„raj” dla hochsztaplerów, którzy łapią
w swoje sieci naiwnych, pogubionych.
Także tych, którzy porzuciwszy Kościół
i religię, odczuwają jednak jakąś
duchową pustkę. Szukają jakiejś namiastki
duchowości. I znajdują wielu
internetowych guru, którzy w pseudointelektualnym i pseudoduchowym
bełkocie łączą wątki z różnych religii,
szkół psychologii, terapii, z muzyki,
tańca i z czego tylko jeszcze kto chce.
Przerażające jest to, że mają czasem
setki tysięcy obserwujących, którym
mocno mieszają w głowach, co przekładają
na wysokość wpływów na swoje
konto bankowe.
W miastach wśród klasy średniej
modne stały się krótkie wyjazdy
warsztatowe z celebrytami. Ludzie
płacą grube tysiące złotych za to,
by w ciągu kilku dni ogrzać się w słońcu
„gwiazd” i posłuchać o jodze, medytacji,
zdrowym odżywianiu, naprawianiu
relacji z partnerem/partnerką,
o dobrej i złej wibracji, uwalnianiu
energii – cokolwiek to znaczy – itp.
Uczestnikom wydaje się, że skoro tzw.
gwiazda jest popularna, to znaczy, że
jest mądra, że znalazła sposób na dobre
życie, na rozwiązanie problemów
duszy. Wierzą więc, że także im pomoże
w rozwiązaniu problemów. Te internetowe
gwiazdy, ci pseudolekarze dusz
są dzisiaj „bogami” wielu Polaków.
Potężnym bożkiem jest dziś konsumpcjonizm.
Konsumujemy dużo wszyscy, niezależnie od stopnia zamożności. Konsumpcją można też kompensować braki w dziedzinie duchowej. Z tym bożkiem blisko związane są bożek urody, zachowania wiecznej młodości, a także bożek postępu, wiary w to, że rozwój technologiczny nas wyzwoli i uzdrowi, również duchowo. Mamy więc dziś wielu bożków. To są „bogowie” kultury egocentryzmu.
Ewa K. Czaczkowska doktor historii, publicystka, wykłada dziennikarstwo na UKSW w Warszawie.
*****
W gruncie rzeczy tak postawione
pytanie już samo w sobie
jest dość ryzykowne. Po
pierwsze, nasuwa natychmiast szereg
wątpliwości w związku z sytuacją
owego „współczesnego człowieka”.
Okazuje się bowiem, że ten, kto
żyje współcześnie, warunkowany jest
w swoim sposobie rozumienia i przeżywania
siebie oraz świata przez wiele
lokalnych środowiskowych i kulturowych
kontekstów. Można się więc
zastanowić, w jaki sposób adekwatnie
ująć jego egzystencjalne dylematy
w tak złożonym i skomplikowanym
kontekście, aby uniknąć rażących
uproszczeń i uogólnień prowadzących
na manowce. Po drugie, sama
kwestia wiary wydaje się mocno problematyczna
o tyle, o ile co najmniej od
XVIII wieku obserwujemy narastający
proces odchodzenia od wiary w Boga
– zwłaszcza ludzi żyjących w Europie
Zachodniej; proces niejednolity i bardzo
różnie przebiegający w innych
częściach świata. Może więc wstępne
pytanie należałoby nieco przeformułować i zastanowić się, w co tak
naprawdę nie wierzy człowiek, który
w czasach współczesnych deklaruje
ateizm.
Jeśli wyłączy się z tej refleksji kwestię
porzucania wiary w Boga ze względu
na zgorszenie zachowaniami ludzi
bądź instytucją skojarzoną z religią
– przykładem są chociażby skandale
seksualne w Kościele – to można chyba
zaryzykować stwierdzenie, że zasadniczym
powodem odchodzenia
od wiary jest infantylny lub przemocowy
obraz Boga. W pierwszym przypadku
mamy do czynienia z sytuacją,
w której wyobrażenia o Bogu są
na tyle naiwne, niepogłębione i stereotypowe,
że warunkują negatywnie
jakąkolwiek próbę utożsamienia
Go z absolutną podstawą sensu.
Dziadek z długą białą brodą zasiadający
na tronie gdzieś w nieokreślonych
przestworzach robi wrażenie
banału, który nie jest w stanie dać
adekwatnej odpowiedzi na wyzwania
współczesności. Często więc zostaje
w ludzkiej świadomości zredukowany
do jakiegoś bezpostaciowego, bliżej
nieokreślonego dobra, które gwarantuje,
że „coś” jest po „drugiej stronie”,
w żaden sposób jednak nie wpływa na
kształt doczesnego życia. To rodzaj nadziei
na jakąś niesprecyzowaną wieczność,
ale bez przełożenia na codzienność.
Infantylny obraz Boga, który
niejednokrotnie leży u początków procesu
porzucania wiary, a z czasem coraz
bardziej się depersonalizuje i odsuwa
od realiów życia. Dla niektórych
odgrywa rolę jakiegoś absolutnego horyzontu,
do którego wszyscy zmierzamy,
ale poza ewentualnym dalszym
trwaniem nic konkretnego w życie
ludzkie nie wnosi. Często więc, ostatecznie,
w ogóle znika ze świadomości
– „umiera” pogrzebany w prozie
codzienności i wyparty przez inne
składające się na doczesny dobrostan
potrzeby, pragnienia i utylitarne cele.
Z kolei w drugim przypadku Bóg
wyobrażony jest na sposób przemocowy,
jako zagrażający sędzia, który nie
tylko pastwi się nad człowiekiem, zsyłając
cierpienia i nie chroniąc przed
trudami życia, ale również surowo karze
za błędy i przewinienia. Ten toksyczny,
nieprzewidywalny stróż porządku
moralnego musi więc zostać
w ludzkiej świadomości zanegowany.
Niewiara w takiego Boga jawi się
wręcz jako godna pochwały i rozsądna
– jako przejaw „racjonalnego” i dojrzałego
myślenia. W gruncie rzeczy przypomina
jednak coś na kształt walki
z wiatrakami – bohaterskie pokonywanie
przeciwnika, którego sami sobie
stworzyliśmy. Prawdziwy Bóg pozostaje
w tej narracji nieznany.
Dla dopełnienia obrazu porzucania
wiary w Boga przez współczesnego
człowieka można by z pewnością dodać
jeszcze i grupę takich osób, które
po dogłębnej i racjonalnej analizie rzeczywistości
uznały, że do życia i szczęścia
Bóg nie jest im potrzebny – że są
w stanie zrozumieć świat i działające
w nim mechanizmy oraz jego paradoksy
bez odwoływania się do wyższej instancji
i taka wizja rzeczywistości jak
najbardziej im wystarczy. Ta grupa
osób jest zdecydowanie mniejsza niż
dwie poprzednie, wydaje się jednak, że
właśnie na próbie polemiki z nią Kościół
dzisiaj jest szczególnie skoncentrowany.
Jest to ważne, ponieważ ważny
jest każdy człowiek, a jednocześnie
błędne w takim sensie, że zbyt mało
uwagi poświęca się dwóm pozostałym
grupom. Tymczasem na ich deficyty
i potrzeby Kościół ma żywą i konstruktywną
odpowiedź. Trzeba ją tylko
wydobyć i umiejętnie światu pokazać,
odkłamać infantylny i przemocowy
obraz Boga w ludzkich sercach.
Aleksander Bańka filozof, politolog, wykładowca na Uniwersytecie Śląskim