Pamiętam z pierwszego roku kapłaństwa spowiedź rekolekcyjną. Spędziłem któregoś dnia w konfesjonale chyba dobrych 10 godzin. Zmęczenie było ogromne, widok konfesjonału powracał koszmarnie w snach. Czym to jednak było w porównaniu z doświadczeniem choćby św. Jana Marii Vianney’a, patrona proboszczów, czy świętego kapucyna – Ojca Pio. Jeśli czytaliśmy ich życiorysy, to pewnie byliśmy pod wrażeniem tylu godzin spędzanych przez nich każdego dnia w konfesjonale. Ten pierwszy był ascetą także w dbaniu o swoje ciało (skromne posiłki spożywał w czasie krótkiej przerwy). Znał wszystkich wiernych powierzonych jego duszpasterskiej pieczy, kochał ich miłością pasterza, często ich odwiedzał. Ale jego głównym zadaniem duszpasterskim było poświęcanie do 14 godzin na dobę w konfesjonale, bo z czasem przybywali grzesznicy z całego świata, aby się u niego wyspowiadać i otrzymać rozgrzeszenie.
Reklama
Znane są również perypetie św. Jana Vianney’a związane z brakiem snu. Nie tylko dlatego, że spał krótko, ale przede wszystkim z tego powodu, że nawiedzał go diabeł, wyczyniając niestworzone rzeczy, aby zniechęcić go do wytrwałości w służbie Bożego miłosierdzia. Chciał przekonać naszego świętego proboszcza do obrania innego stylu życia. Jan nie zważał jednak na to – nie tracił pokoju serca i czuł się szczęśliwy w swym powołaniu do końca życia. Któregoś dnia, a był już po siedemdziesiątce, gdy rozmawiał z jednym z przyjaciół, wyznał: „Znam pewnego staruszka, którego życie byłoby wielką głupotą, gdyby nie istniało życie przyszłe”. Tu zamilkł, a po chwili namysłu poprawił się: „Jakkolwiek nie ulega wątpliwości, że jest wielkim zaszczytem służyć Bogu, z czego powinniśmy być dumni i pełni radości, nawet gdyby On na końcu absolutnie nam tego nie wynagrodził”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozważając ten temat Credo, natrafiamy na różne trudności. Albowiem kiedy mówimy o zmartwychwstaniu ciała, w tle jawią się i niebo, i piekło. Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego po Sądzie Ostatecznym dusze zgubione w piekle będą miały ciała. Nie po to, aby jeszcze bardziej cierpiały, bo to obecne cierpienie jest już wystarczająco mocne. Ból jakiejś części naszego ciała jest mocny wtedy, gdy do nas dociera i przez to cierpi cały człowiek. Dla przykładu: nic się nie dzieje, gdy boli sam ząb, najgorsze jest to, że to ja mam ból zębów. Te cierpienia, których doznają nasze ciała, są odczuwane, na swój sposób, przez dusze w piekle, choć nie mają jeszcze ciał. A cierpienia piekła są wieczne. Dusze potępione znajdują się w nieustannej, wiecznej rozpaczy. To wszystko jest czymś, czego nigdy nie zrozumiemy w tym życiu.
Reklama
To, można rzec, mało przyjemny temat Credo. Ale nie jest konieczne, żebyśmy ciągle o nim myśleli. Wyobraźmy sobie, że ty i ja idziemy do nieba (przecież pragniemy tego). Jak w tym pragnieniu zrozumieć punkt o zmartwychwstaniu ciał? Najpierw zastanówmy się, czy dobrze przetłumaczono z łaciny wyrażenie carnis resurrectionem – zmartwychwstanie ciała. Słowo „ciało” zostało zaczerpnięte z języka hebrajskiego, w którym znaczy ono dużo więcej niż my przez nie rozumiemy. Oznacza bowiem całość ludzkiej natury: wszystkie dary, w które Bóg wyposażył naszą naturę. Dary naturalne, czyli nienadprzyrodzone. Nie wchodząc w mocno teologiczne, szczegółowe rozważania, spróbujmy się przyjrzeć kwestii zmartwychwstania naszych ciał, które będzie miało miejsce, gdy nadejdzie Sąd Ostateczny. Katechizm Kościoła Katolickiego precyzuje: „Pojęcie «ciało» oznacza człowieka w jego kondycji poddanej słabości i śmiertelności. «Zmartwychwstanie ciała» oznacza, że po śmierci będzie żyła nie tylko dusza nieśmiertelna, ale że na nowo otrzymają życie także nasze «śmiertelne ciała» (Rz 8, 11)” (n. 990). Rodzą się proste pytania: w jaki sposób dokona się połączenie ciała z duszą, skoro z mojego ciała pozostanie co najwyżej sam szkielet? Co będzie z tymi, którzy po śmierci zostali skremowani? Święty Tomasz z Akwinu, który miał zwyczaj bardzo szczegółowo badać każdą kwestię, pytał nawet: co będzie z osobami, które zostały zjedzone przez kanibali?
W rzeczywistości odpowiedź na te pytania i wątpliwości nie jest tak bardzo skomplikowana, jak się wydaje. Mylne jest myślenie, że ciało składa się jedynie z warstw tkanki o kolorze różowym. Ciało każdego z nas jest bytem żyjącym, zmienia się z upływem czasu, jak każdy byt ożywiony. Naukowcy mówią nam, że organizm człowieka zmienia się przez cały czas. Jedne komórki obumierają, by mogły je zastąpić nowe. Moje ciało zawsze jest tym samym, moim, choć z nowymi tkankami. Nie będzie więc problemem „odzyskanie” naszego ciała w przyszłym świecie, bez konieczności szukania jego utraconych fragmentów. Bóg może nam zwrócić nasze ciała, nie kłopocząc się różnymi jego fragmentami skóry czy włosów, które kiedyś do nas przynależały.
Oczywiście, pojawia się inne pytanie dotyczące nieba: po co będą nam tam potrzebne ciała? Pomyślmy o świętych, którzy już są w niebie. W tajemnicy Wniebowzięcia wyznajemy, że ciało Najświętszej Maryi Panny znajduje się w niebie, lecz nie możemy tego samego powiedzieć o świętych. Czy jednak moglibyśmy wyobrazić sobie św. Piotra, który teraz w niebie uskarża się na brak ciała? Jeśli więc zmarli mogą istnieć bez ciała aż do Sądu Ostatecznego, to dlaczego ten stan nie może trwać również po Sądzie Ostatecznym? Odpowiadając na to pytanie, trzeba zauważyć, że ciało i dusza zostały stworzone jedno dla drugiego, aby stanowić harmonijną jedność. Dlatego jeśli się je rozdziela, istnieją w stanie anormalnym i trzeba, aby znowu się połączyły. Ale to nie oznacza, że dusza nie jest szczęśliwa bez ciała: w niebie może się wyrażać w innej formie. Lecz ciało – nasz towarzysz ziemskiej wędrówki – nie może zostać opuszczone na zawsze, to byłoby niesprawiedliwe. Także ma prawo do wieczności.
Trzeba jednak podkreślić, że nasze ciała w niebie nie będą w takim samym stanie, jak tu, na ziemi. Święty Paweł Apostoł pisze, że nasze ciała zmartwychwstałe nie będą podobne do ciał ziemskich, tak jak ziarno wsiane w ziemię nie jest podobne do rośliny, która z niego wyrasta. Nasze ciała w niebie nie będą miały żadnego z ograniczeń, które je charakteryzowały na ziemi. Szczerze mówiąc, nasze ciała w ziemskiej rzeczywistości często stają się dla nas „niewygodne”, by nie rzec „dokuczliwe”. W niebie natomiast nie tylko nie będą podlegały cierpieniom, ale również będą niedotykalne. Nie będą poddane upływowi czasu czy ograniczeniom przestrzeni. Nie będzie też trzeba zaspokajać potrzeb ciała, takich jak jedzenie czy picie.
Autor jest dogmatykiem, profesorem KUL, redaktorem naczelnym czasopisma Teologia w Polsce.