Reklama
Kiedy siedzę w moim kościele parafialnym na miejscu przewodniczenia i spoglądam na ołtarz od strony prezbiterium, czyli „od tyłu”, mój wzrok często zatrzymuje się na wyrytym w podstawie napisie, który jest cytatem z Didache, jednego z najstarszych chrześcijańskich zabytków literatury: „Kto święty, niech podejdzie, kto nim nie jest, niech czyni pokutę, aby ofiara wasza była czysta”. Umiejscowienie napisu sugeruje, że treść skierowana jest przede wszystkim do tych, którzy Eucharystię celebrują, czyli także do mnie. Stawia mnie niejako w dwóch możliwych sytuacjach: zaproszenia do ołtarza, kiedy jestem w stanie łaski, i nawrócenia, gdy znajduję się w sytuacji grzechu, zwłaszcza śmiertelnego. To rozgraniczenie jest, mam nadzieję, oczywiste dla niemal wszystkich katolików w Polsce. Z moich ponad 30-letnich obserwacji wynika, że w podejściu do przyjmowania Komunii św. naszych wiernych cechuje raczej nadmierna ostrożność niż przesadna nonszalancja. Na ogół w przypadku wątpliwości co do tego, czy jesteśmy w stanie łaski uświęcającej, wolimy powstrzymać się od przystąpienia do Komunii św. aż do czasu spowiedzi. Taka sytuacja trwa nieraz dość długo, bo wielu katolików ma zwyczaj spowiadania się tylko „na święta”. W parafii, gdzie pracuję, w tym okresie, czyli zaledwie kilka tygodni po Wielkanocy, w czasie Komunii św. zostaje w ławkach już spora część wiernych i ta sytuacja będzie się pogłębiała aż do końca Adwentu. Owszem, część ludzi, którzy przychodzą regularnie do kościoła, wyspowiada się na Boże Ciało, jakaś grupa – na Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, ktoś przed odpustem, ale wielu poczeka aż do rekolekcji adwentowych lub nawet do dni tuż przed Bożym Narodzeniem.
Często przypominam sobie, a nieraz i słuchaczom w kazaniach, jak przez lata posługiwałem we wspólnocie par niesakramentalnych „Drogi nadziei”. Tworzyły ją osoby żyjące w powtórnych związkach, które ze względu na zawarte wcześniej sakramentalne małżeństwo z inną osobą nie mogły uzyskać rozgrzeszenia i przystąpić do Komunii św. aż do czasu podjęcia decyzji o życiu w czystości. Ci ludzie, często ze łzami w oczach, pozostawali w ławkach, podczas gdy inni szli do Komunii św. Byli też nieraz świadectwem dla tych, którzy mogli uzyskać rozgrzeszenie, ale zaniedbywali to z różnych powodów. To ich świadectwo nazwałem kiedyś pedagogiką tęsknoty.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Z jednej strony taka sytuacja mnie martwi. Mnóstwo razy zachęcałem parafian z ambony do systematycznej spowiedzi i Komunii św. Owszem, mam pewną grupę penitentów regularnych, których po kilku latach spotkań w konfesjonale dobrze rozpoznaję. Wiem, że takich penitentów mają też inni pracujący ze mną księża, ale wciąż jest to raczej „elita” – niezbyt wielka grupa osób, które za cel postawiły sobie życie w stanie łaski jako zasadę i dążenie do duchowego rozwoju. Z drugiej strony odczuwam także radość z tej sytuacji. Dlaczego? Kilka lat temu rozmawiałem z polskim księdzem pracującym w jednym z dużych miast Austrii. Pochwalił mi się, że zorganizował w swoim kościele wieczór pokutny dla całego miasta, chyba przed którymiś świętami. Zapytałem go, jak wielu księży zaprosił do posługi. Odpowiedział: „No co ty, byłem tylko ja. Parę osób przyszło się wyspowiadać i to była dla mnie wielka radość”. Zapytałem go, jak będzie z przystępowaniem do Komunii w święta. Odpowiedział, że pójdą prawie wszyscy, bo tak to tam funkcjonuje. Miejscowi księża już od dawna nie spowiadają tak jak w Polsce, przed każdą Mszą św. Konfesjonały stoją zupełnie nieużyteczne. Jeśli ktoś chce się wyspowiadać, umawia się z księdzem indywidualnie, a sakrament odbywa się w specjalnej rozmównicy, ale to już raczej rzadkość. Księża też nie naciskają na indywidualną spowiedź, bo to jest dla nich wygodne, mają bowiem więcej czasu na inne rzeczy. Mówienie na kazaniach o grzechu często jest uważane za coś w złym tonie, za coś, co stygmatyzuje człowieka i wpędza go w poczucie winy. W ten sposób na naszych oczach zamiera jeden z siedmiu sakramentów. Jeśli tak dzieje się w katolickiej przecież Austrii, to jak musi być np. w Niemczech, gdzie wpływ protestantyzmu, który zrezygnował ze spowiedzi indywidualnej, jest przecież o wiele większy? Z wielu moich informacji wynika, że jeszcze gorzej. Jeden z księży jeżdżących tam często w ramach wakacyjnego zastępstwa powiedział mi, że miejscowy proboszcz zakazał mu siadania do konfesjonału, żeby mu nie „popsuł” parafian pod jego nieobecność. Problem odchodzenia od spowiedzi indywidualnej ma Kościół nawet w takich krajach jak Włochy czy Hiszpania. Kiedy o tym myślę, to uświadamiam sobie, że jesteśmy pod tym względem w Polsce oazą. Czasem podejmuję posługę spowiednika w ramach stałego konfesjonału w kościele w centrum Sosnowca. Zwykle są to godziny przedpołudniowe. Zabieram ze sobą brewiarz lub jakąś dobrą książkę, ale rzadko udaje mi się pomodlić lub poczytać, bo penitenci są praktycznie cały czas, mimo że jest to środek tygodnia. Przed świętami o zajęciu się czymś innym niż spowiadanie nie ma w ogóle mowy. W parafii, gdzie pracuję, siadamy w konfesjonałach przed każdą Mszą św., a w niedzielę jeden lub dwóch księży są do dyspozycji w czasie Eucharystii. Bardzo rzadko zdarza się, że nie mamy żadnego penitenta, no, może poza poranną Mszą św. w tygodniu. Pamiętam też, jakie wrażenie zrobił na mnie przed laty widok konfesjonałów w Medjugorie. Na każdym z nich był napis informujący, w jakim języku można się tu wyspowiadać, a przed każdym – kolejka. Kiedy usiadłem w konfesjonale dla Polaków, po jakimś czasie miałem wrażenie, że mógłbym tu spędzić cały dzień i przez cały czas miałbym co robić, a przecież nie byłem jedynym księdzem spowiadającym po polsku. Pomyślałem wtedy, że tutaj jest jeden z konfesjonałów Europy, gdzie ludzie odzyskują nie tylko wiarę w Boga, ale też wiarę w skuteczność działania sakramentów.
Widać, że w Kościele w Europie, ale pewnie nie tylko, może bardziej ogólnie „na Zachodzie”, ścierają się mocno dwie tendencje. Jeden kierunek to odejście od nauczania o grzechu, o konieczności nawrócenia, indywidualnego rozliczania się przed Bogiem i Kościołem ze swojego życia. Wiąże się to z indywidualną oceną osoby co do swojego stanu, z subiektywnym podejściem do definicji grzechu lub wręcz z wyrzuceniem tego słowa ze swojego słownika. Jeśli dana osoba ma wątpliwość, czy obraziła Boga, wzbudzi w sobie akt żalu w modlitwie indywidualnej lub odmówi spowiedź powszechną na początku Mszy św. i uważa, że może bez obawy przyjąć Komunię św. Tak, niestety, funkcjonuje wielu katolików w Europie Zachodniej. Dla nich trzeba by było wprowadzić nauczanie o sześciu sakramentach, które ustanowił Jezus i usankcjonował Kościół, bo ten siódmy – pojednania i pokuty – praktycznie przestał funkcjonować. Z drugiej strony w wielu miejscach widać wierność nauczaniu o spowiedzi lub wręcz renesans tego sakramentu nie tylko w teorii, lecz także w praktyce. Człowiek bowiem w najważniejszych dla siebie sprawach potrzebuje poczucia pewności. Sakrament daje mu pewność odpuszczenia grzechu i jego stanu, zdolności do godnego przyjęcia Komunii św. Spowiedź jest też narzędziem duchowego wzrostu. Skoro tak chętnie korzystamy z pomocy psychologów, terapeutów, coachów, to dlaczego mamy mieć opór przed rozmową w konfesjonale, w czasie której korzystamy nie tylko z ludzkiego doświadczenia spowiednika, ale też z łaski, która daje nam siłę do nawrócenia i wzrostu, a tajemnica spowiedzi zapewnia dyskrecję?
Kończę powoli tę refleksję, bo czas wybrać się do kościoła. Przed Mszą św. znów usiądę w konfesjonale w oczekiwaniu na penitentów, a w czasie jej sprawowania znów spojrzę na ołtarz z napisem: „Kto święty, niech podejdzie, kto nim nie jest, niech czyni pokutę, aby ofiara wasza była czysta”.
Autor jest proboszczem parafii św. Joachima w Sosnowcu