Reklama

W wolnej chwili

Organy

2025-06-24 13:12

Niedziela Ogólnopolska 26/2025, str. 58-60

[ TEMATY ]

opowiadanie

Grażyna Kołek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Proboszcz sposobił się od lat do ich remontu. Nie dało się już na nich grać. Podobno miały wspaniałe brzmienie i niesamowitą moc. Ich grę pamiętają tylko najstarsi parafianie; od wielu już lat niszczeją na chórze, bo zawsze jest coś pilniejszego do zrobienia. Remont organów to bardzo kosztowna sprawa, szczególnie w takim stanie. Z konieczności organista gra na instrumencie elektronowym, który bardziej nadaje się na estradę niż do liturgii. Ludzie przez lata się przyzwyczaili. A jednak to smutny widok takie organy zjawa. Wyszczerbiona klawiatura, brak piszczałek w głównym prospekcie, urwany uchwyt do kalikowania. Szafa tylko odmalowana przy okazji malowania całego chóru. Wezwany specjalista był pełen entuzjazmu, dopóki nie wszedł do środka. Po oględzinach podał tak astronomiczną sumę, że proboszczowi zrobiło się słabo.

– Wiatrownica zeżarta przez robaki, skóra na miechu zetlała, cięgła pokrzywione od wilgoci – te, co zostały, bo większości nie ma, drewniane piszczałki nie do użycia, wszystkie metalowe spinki i inne zardzewiałe.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– To co jest dobre?

– Szafa, choć parę desek do wymiany i cynowe piszczałki. Są jednak zdekompletowane, zniszczone. Dzisiaj już takich się nie robi, trzeba by rekonstruować. To był piękny instrument, ale dawno temu.

– A nie dałoby się ich zmniejszyć, choć w części wyremontować?

Reklama

Mistrz patrzy na nas życzliwie, kiwa głową i widać, że szuka odpowiednich słów, a może porównania, żeby nam krótko wytłumaczyć, o co idzie.

– Szafa, piszczałka jedna czy druga to jest pryszcz. Tam nie ma bebechów. Żeby działało cokolwiek, to trzeba ten środek cały odtworzyć, a dopiero później można uruchomić wszystkie czy tylko część głosów.

Widzi, że nie łapiemy zbyt lotnie. Bierze kartkę i rysuje schemat.

– Sprężone powietrze z miecha, które nabił kalikant, idzie do wiatrownicy i stamtąd do piszczałek. Ale to nie koniec biedy. Wasze organy są mechaniczne, to najlepsze, koncertowe instrumenty, wszystko w drewnianych cięgłach. Obecnie najczęściej stosuje się pneumatyczne, zamiast cięgieł, rurki i mieszki z koziej skóry. Są jeszcze mechanizmy elektroniczne, a tam styk, prąd i fru. W kościołach nie zdają egzaminu, wilgotność duża, zmienna temperatura, oksydują styki. Odtworzyć taki mechanizm jak u was to ręczna robota, drewno odpowiednie, długo leżakowane. Podejrzewam, że parafii nie będzie stać na rekonstrukcję tego instrumentu.

– Jak to? To kiedyś było stać na zbudowanie, choć bieda była większa, a parafia mniejsza, a teraz nie stać na remont?

– Kiedyś były majątki, mecenasi, darczyńcy, dobrodzieje i tym podobne. Jak im zależało, to było ich stać. Jeden głos to około czterdziestu piszczałek, to on musi kosztować tyle a tyle. U was jest trzydzieści dwa głosy, to proszę sobie pomnożyć.

– Ho, ho – mówi proboszcz i łapie się za głowę, a ja gwiżdżę ze zdziwienia, choć to niegrzeczne.

Reklama

– No to co pan radzi, skoro tak?

Mistrz mlaska, drapie się po głowie, chyba nie ma dla nas dobrej rady.

– Można popytać, czyby kto nie był zainteresowany starym instrumentem do remontu kapitalnego, ale to i tak nie pokryje kosztów nowego, choćby niewielkiego. Może jakiego sponsora poszukać? Może w parafii jest jaki bogaty?

– Panie, u nas największy przedsiębiorca to młynarz, ale on akurat do kościoła nie chodzi. Nie, takie pieniądze to nie tu.

Mistrz bezradnie rozkłada ręce. Wyjeżdża od nas uradowany jednak i obdarowany. U sąsiada było świniobicie, torba puchnie mu od kaszanek, kiełbas, salcesonów i czego tam jeszcze.

– Pierwszy raz żona będzie zadowolona z mojego wyjazdu – dodaje na pożegnanie. – Będę pamiętał o waszym zmartwieniu.

– Nic z tego – mówi proboszcz, machając ręką. – Przynajmniej wiemy, na czym stoimy. A święta Cecylia wymalowana na plafonie – dodaje z pretensją w głosie.

Widać jednak, że jest mu przykro, długo odkładał na ten remont. Wszystkiego się spodziewał – że drożej będzie, że nie całe dadzą się uruchomić – ale nie takiego werdyktu.

– Pozłocimy ołtarz albo witraż może? Szkoda – mówi roztargniony, nie kryjąc zawodu.

Reklama

Na drugi dzień jednak zagarnia go nurt codzienności i już nie wraca do tematu. Pieniądze przydały się bardzo na remont dachu na kościele, bo po ostatniej wichurze i deszczach pokazały się niebezpieczne ubytki. Ogrodzenie cmentarza, również odkładane latami, miało teraz szansę na realizację. Ludzi to cieszyło, mnie niekoniecznie, wolałbym te martwe organy ożywić. Widać nastawiłem się bardziej niż proboszcz. Kalejdoskop świąt, rekolekcji, spowiedzi i codziennych powinności wciągnął nas, stępił żale i rozczarowania. Tym większe było nasze zdumienie, kiedy w niedzielę na Sumie zobaczyliśmy mistrza uśmiechniętego z żoną u boku. Przywiózł propozycję, dotrzymał słowa. Na akademii muzycznej, na której pracuje, otwierają klasę organów i potrzebny będzie instrument taki właśnie mechaniczny, koncertowy. Zamiast kupować nowy, pomyślał, można zrekonstruować te nasze, tym bardziej że mają też klasę budowy organów. Zarekomendował i jest zgoda. Co więcej, w zamian zamontują nam własne organy pneumatyczne, nowe, sprawne, dobre.

– Będą znacznie mniejsze jak wasze, dziewięciogłosowe, ale na potrzeby waszego kościoła wystarczy. No to jak? Dobijemy targu?

Proboszcz oszołomiony, łyżka z rosołem w połowie drogi do ust zatrzymana, ulewa się i chlapie na świąteczną sutannę. Tego gospodyni znieść nie potrafi.

– A może by tak obiad najpierw niedzielny, a o interesach później?

Na tym stanęło, więc ja muszę do obydwu kaplic pojechać po południu, proboszcz przy kawie i interesach.

– Wiesz, wyszło tak, że on sam to będzie montował i potrzebuje pomocnika, to ja ciebie zgłosiłem. Nauczysz się, jak się to robi, to zawsze zysk, jakby co kiedy, nie daj Boże, to będziesz wiedział, jak naprawić.

Trudno się nie ucieszyć, tym bardziej że będziemy to robić wieczorami i nocami.

– Przecież chłop pracuje, a jeszcze musi dojechać. Spanie ci dziwne? Wytrzymasz te parę wieczorów.

Reklama

Z paru wieczorów robi się trzy tygodnie z okładem. Najpierw jest całkiem interesująco, rozbieramy stary instrument. Przygoda znakomita, morze kurzu, padłe myszy i wszelkiego rodzaju truchła. Starannie, z pietyzmem wręcz, mistrz zdejmuje cynowe piszczałki, układa w przygotowanych formach, żeby się w transporcie nie pogięły. Potem wiatrownicę, miechy i szafę organową na koniec. Dziwna pustka się robi nagle na chórze, kiedy następnego dnia rano staję przy ołtarzu. Jakbyśmy wyrwali coś niesamowicie ważnego. To nic, że były nieczynne, trwały tu, były częścią tego miejsca. Aż boli to puste miejsce. Proboszcz dostrzega to samo, smutnieje.

– Nie wiem, czyśmy dobrze aby zrobili. Mogły stać i czekać lepszych czasów. Patrzeć się na chór nie mogę, aż mnie ściska. Takie to twoje dorady.

Dech mi zaparło ze zdziwienia, jakie dorady, kto mnie pytał o zdanie? Świadomie jednak czy też nie, jestem współwinny. Nie protestuję, wzdycham tylko podobnie jak proboszcz i kiwam głową ze zrozumieniem. Święta Cecylia z sufitowego malowidła też wydaje się posmutniała, choć ma na obrazku własny instrument. Widać ją obecnie wyraźniej, bo światło z okna na chórze teraz bez przeszkód wydobywa jej postać i subtelne kolory.

– Patrz – mówi proboszcz – nasza Cecylka zyskała. Nie wiedziałem, że ona taka ładna. Może ma nam za złe?

Nastrój się poprawia, kiedy przywożą nowe organy. Zestawiamy na próbę front i boki nowej szafy, żeby zobaczyć, jak to w tej przestrzeni zagra. Dużo mniejszy prospekt, inny kształt, ale nowe, błyszczące, ładne. Proboszcz przygląda się długo, kręci głową, porównuje, podchodzi bliżej, to znowu się oddala, jakby chciał zaczarować czy oswoić ten nowy widok.

– No, jak się dobrodziejowi widzi? – pyta mistrz z chóru, oczekując pewnie zachwytu.

– Wie pan, takie one jakieś mikre. Będzie co jeszcze po bokach czy to już wszystko?

Reklama

I nagle mistrza natchnęło, aż klepnął się po głowie. – Pewnie, że będzie, oczywiście. Te ozdoby ze starej szafy się pozłoci i przymocujemy z jednej i drugiej strony. O, i na górze. Będzie bogato.

– No, to zupełnie inny instrument będzie. Dobrze, bo tak to by było za mizernie.

– Ale od tego im głosów nie przybędzie – wtrącam swoje trzy grosze.

Irytuje to proboszcza niepomiernie.

– Widzicie go, powiedział, co wiedział. Pana mistrza zapytaj, to ci wytłumaczy, o co chodzi. Doświadczenia nie ma, a się mądruje.

– O ludzi chodzi, proboszcz ma rację, że też na to nie wpadłem wcześniej.

Budujemy. To, co przez dwa tygodnie było fascynujące i nowe, staje się uciążliwe i męczące. Rzadko kiedy kończymy przed dwunastą w nocy, a bywa i do drugiej. Mieszki, rurki i pierdółki, jak to przy pneumatycznych organach w ilościach wręcz przemysłowych. Poza tym goni nas termin, bo proboszcz w swojej nieokiełzanej pomysłowości już zaplanował poświęcenie, poustalał terminy, powysyłał zaproszenia.

– Profesor zamówiony, da mały koncert, chór też przyjedzie, stroje mają piękne, prosiaka obstalowałem, ze dwa dni wcześniej trzeba mu dać w ucho, żeby wszystko było świeże. – Kipi wręcz entuzjazmem, tryska pomysłami, gejzer dobrego nastroju.

– Ja nie wiem, czy zdążymy – mówię ostrożnie. – W ścianie trzeba wykuć otwór na dmuchawę, a proboszcz wie, jaki to kamień. Kanał zbudować, uszczelnić, nie mówiąc o strojeniu instrumentu. Tam jest jeszcze masa roboty.

Reklama

– Ty zawsze byłeś defetysta. Niedospany jesteś, to cię trochę usprawiedliwia. Więcej wiary. Święta Cecylia dogląda wszystkiego. Podobno wczoraj zasnąłeś w szafie? Ujechali już kawałek, jak się zorientowali, że z nimi nie wychodziłeś. Tak było?

W ostatnim tygodniu jest nas już czworo, a i tak nie możemy zdążyć. Oczywiście, proboszcz nie przyjmuje do wiadomości żadnych opóźnień.

– Prosiak, profesor, chór, mowy nie ma o jakimkolwiek przesuwaniu terminu. Jak bym ja wyglądał? Zresztą ludziom już ogłosiłem. Co sobie pomyślą? – szantażuje nas.

Kończymy dosłownie na ostatnią chwilę. Pan profesor, ten od koncertu, co chciał zrobić próbę instrumentu w przeddzień, niecierpliwi się mocno. Próbuje po północy. Jesteśmy skonani, ale i szczęśliwi, że się udało. Te złocone skrzydła mocujemy już rano. Rzeczywiście dodają splendoru i poszerzają organy. Z dołu wygląda to imponująco. Skoro są silnik elektryczny i dmuchawa, nie montujemy już ramienia do kalikowania, nie ma czasu. To akurat się zemści, bo podczas Sumy i poświęcenia nie ma prądu w całej wsi, akurat przez te dwie godziny. Kalikant, który tym ogryzkiem wystającym z szafy musiał napełnić miechy, poobdzierał sobie łydki i upocił się niezmiernie. Odbyło się jednak wszystko godnie mimo tych utrudnień. Chór wprawdzie lepiej wyglądał, niż śpiewał, profesor nie mógł zagrać tego, co przygotował, bo powietrza było za mało, ale proboszcz i św. Cecylia wyglądali na zadowolonych.

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pogrzeb z poślizgiem i historia Zenki

Pogrzeby to kolejny temat moich zadziwień. Majestat śmierci jest tu traktowany z całą powagą, większą pewnie niż gdzie indziej, i celebrowany uroczyście, z największą starannością. Czas zwalnia, wręcz w sposób odczuwalny, zarówno wśród najbliższych, jak i w całej wiosce, gdzie ktoś umiera. Wszystko, choćby najpilniejsze sprawy, musi odejść na dalszy plan, zwykle do trzeciego dnia po pogrzebie. Przez ten czas temat jest jeden – żałoba. To ona bierze w posiadanie myśli, wyobraźnię, rozmowy, zachowania. Wszystko i wszystkich sobie podporządkowuje. Nikomu też nie przyjdzie do głowy, żeby zakwestionować choć jeden zwyczaj czy zachowanie albo skracać czas żałoby. Szacunek wobec tradycji jest powszechny. Tak było. Tak musi być. Tak jest dobrze. Różnice się trafiają w poszczególnych wioskach, ale dotyczą drobiazgów, rzeczy nieistotnych. Najpierw przez 3 dni czuwa się przy trumnie w domu zmarłego. Za punkt honoru uważa się obowiązek udziału przynajmniej w jeden wieczór. Są też wyspecjalizowani przewodnicy tych czuwań. Wiedzą, co, kiedy, jak; mają grube śpiewniki z odpowiednimi pieśniami. Ten rytuał ma swój scenariusz i klimat, i chyba właściwe sobie działanie terapeutyczne. Pogrzeb, jeśli z dalszej części parafii, trwa i trwa. Na umówioną godzinę przyjeżdżają konie. Wóz czy bryczka ubrane żałobnie. Jedzie się długo w milczeniu. Niestosowne jest wszelakie zagadywanie, nawet o nieboszczyka. Do kościoła idzie się pieszo, w kondukcie, bez względu na to, ile jest kilometrów i jaka droga. W kościele najpierw spowiedź – a idzie do spowiedzi, kto żyw – potem egzekwie, Msza i wymarsz na cmentarz. Tam jeszcze stosowne modlitwy i mowy. Bywa, że schodzi prawie cały dzień. I to jest w porządku. Pośpiech byłby obrazą, wręcz bluźnierstwem. Wszystko wymaga czasu, musi wybrzmieć. Żałoba najbardziej. Pogrzeby w zimie to sprawa oddzielna. Wiozą nas raz jakieś 8-9 km, okrężną drogą, bo ta najbliższa cała zawiana. Na miejscu wszystko jak powinno być – płacz przy pożegnaniu i zakrywaniu trumny, żałobny śpiew i ruszamy. Okazuje się, że kondukt zawsze chodził tą najbliższą drogą, więc i tym razem tamtędy. Na początku się cieszę, bo to jednak o 2-3 km bliżej, ale radość z mniejszej odległości przechodzi bardzo szybko. Przede mną idzie tylko mężczyzna z krzyżem, tuż za nim ja. Śniegu jest powyżej kolan, a bywa i znacznie grubiej miejscami. Ten z krzyżem zna drogę i chwała Bogu, bo często nie widać zupełnie, gdzie droga, a gdzie rów czy inne atrakcje. Zadzieram sutannę i kapę i brnę w tym puchu po kolana. Marzy mi się, żeby jak najszybciej przebić się do tej przejezdnej drogi. Tam już będzie łatwiej. Czoło mam spocone pod biretem, jestem mokry do pasa i zmarznięty. Przebrać się? Nie ma mowy, ludzie czekają przy konfesjonale. Nie można nagle przerwać celebracji z racji mokrych portek. Jest jedna wieś ze szczególnie rozbudowaną obrzędowością i formą żałoby. Jedziemy tam właśnie w środku zimy, bo zmarł najstarszy mieszkaniec. Proboszcz mnie uświadamia.
CZYTAJ DALEJ

Ks. prałat Henryk Jagodziński nuncjuszem apostolskim w Ghanie

[ TEMATY ]

nominacja

dyplomacja

diecezja kielecka

kolegium.opoka.org

Ks. prałat dr Henryk Jagodziński – prezbiter diecezji kieleckiej, pochodzący z parafii w Małogoszczu, został mianowany przez Ojca Świętego Franciszka, nuncjuszem apostolskim w Ghanie i arcybiskupem tytularnym Limosano. Komunikat Stolicy Apostolskiej ogłoszono 3 maja 2020 r.

Ks. Henryk Mieczysław Jagodziński urodził się 1 stycznia 1969 roku w Małogoszczu k. Kielc. Święcenia prezbiteratu przyjął 3 czerwca 1995 roku z rąk bp. Kazimierza Ryczana. Po dwuletniej pracy jako wikariusz w Busku – Zdroju, od 1997 r. przebywał w Rzymie, gdzie studiował prawo kanoniczne na uniwersytecie Santa Croce, zakończone doktoratem oraz w Szkole Dyplomacji Watykańskiej. Jest doktorem prawa kanonicznego.
CZYTAJ DALEJ

Bardo. Katecheci szukali nadziei podczas wakacyjnych rekolekcji

2025-07-09 23:11

[ TEMATY ]

katecheza

Bardo

rekolekcje dla katechetów

Archiwum prywatne

Katecheci podczas wspólnej modlitwy w czasie rekolekcji w Bardzie

Katecheci podczas wspólnej modlitwy w czasie rekolekcji w Bardzie

Gdy niepewność wobec przyszłości katechezy rośnie, a szkolne reformy budzą lęk, rekolekcje w Bardzie dla katechetów diecezji świdnickiej stały się oazą nadziei i przypomnieniem, że wciąż są w Jego rękach.

Rekolekcje u stóp Matki Bożej Strażniczki Wiary Świętej prowadził w dniach od 3 do 5 lipca ks. Radosław Mielczarek ze Świdnicy, który w prosty, a zarazem głęboki sposób ukazywał sens zaufania Bożej Opatrzności – szczególnie w trudnym dziś powołaniu nauczyciela wiary. Rekolekcje odbywały się pod hasłem „W Jego rękach” i dla wielu stały się odpowiedzią na pytania i niepokoje związane z przyszłością katechezy w polskich szkołach.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję