„Dobrosąsiedzkie przysługi...”
Reklama
Do bloku mieszkalnego wprowadzili się w listopadzie 2000 r. Są ludźmi życzliwymi, otwartymi i kulturalnymi, oboje po studiach, wierzący i praktykujący, mają dwoje dzieci: 4-letnią Weronikę i 2-letniego
Kacperka. Od samego początku pragnęli żyć w przyjaźni z mieszkańcami bloku. Jeszcze wówczas nieznajomym mówili „Dzień dobry”, a najbliższym sąsiadom z piętra przedstawili się jako nowi lokatorzy.
Zauważyli, że ludzie wokół nich również są serdeczni, uśmiechem odpowiadają na uśmiech, miło i życzliwie odnoszą się także do ich pociech. „Tak w zasadzie jest do dzisiaj, za wyjątkiem sąsiadów
mieszkających piętro niżej, którzy postanowili zatruć nam życie, dręczyć bez opamiętania, kalać nasze dobre imię, a nawet spowodować eksmisję z mieszkania. 36-letni Ryszard jest rencistą, mieszka wraz
ze swoją matką - kobietą - delikatnie mówiąc - obcesową. Rządzi nimi nienawiść, głupota, złośliwość, zawiść i zazdrość, że komuś się w życiu powiodło, a może po prostu cierpią na brak
zajęcia. Wygląda na to, że praca nad pisaniem skarg na prywatne osoby i instytucje oraz podsłuchiwanie sąsiadów w różnych sytuacjach życiowych wypełniają ich czas” - opowiada p. Ania.
„W maju 2001r. w naszym mieszkaniu doszło do awarii, od której jakby wszystko się zaczęło. Pękł wąż od pralki automatycznej. Woda przedostała się na niższe piętra, robiąc zacieki na ścianie
łazienek wszystkich tych, którzy pod nami mieszkają. Na szczęście, mieszkanie było ubezpieczone i wyrządzone straty, które ponieśliśmy zarówno my, jak i nasi sąsiedzi pokryte zostały z tej puli. Bezpośrednio
po wydarzeniu pukaliśmy do drzwi wszystkich sąsiadów, przepraszając za ten «wypadek», na który nie mieliśmy przecież żadnego wpływu. Sami ponieśliśmy największe straty, jednak trzeba się było
z tym pogodzić. Pogodzili się wszyscy sąsiedzi oprócz p. Ryszarda, który żądał znacznie większej kwoty pieniężnej z funduszu ubezpieczeniowego niż ocenił rzeczoznawca. Najprawdopodobniej była to iskra
zapalna, która spowodowała szereg nieustających ataków. Rozpoczęły się różnego rodzaju złośliwości z jego strony, zniesławiania naszego dobrego imienia, szykany i dręczenie” - zaznacza p.
Przemysław. Już latem zostali obrzuceni obelgami za przelewanie się na balkon sąsiada wody podczas podlewania kwiatków.
Niecenzuralne słowa zostały wzmocnione złośliwymi czynami: p. Ryszard przychodził z garnkiem wody i wylewał ją na wycieraczkę p. Lewandowskich. Gdy dzieci grały w piłkę, „pomysłowy sąsiad”
schodził do piwnicy, by poluzować bezpiecznik prądu. W mieszkaniu gasło światło, bo przeszkadzały bawiące się dzieci. To jednak tylko namiastka tego, co miało się wydarzyć później.
Życie pod kontrolą
Pan Ryszard zaczął coraz częściej nawiedzać komendę policji w Sosnowcu, składając odpowiednie notatki o rzekomym złym i uciążliwym zachowaniu jego sąsiadów. Skargi dotyczyły dosłownie wszystkiego. Oskarżał
o chodzenie w obuwiu po mieszkaniu w ciągu dnia, o turlanie ciężkimi przedmiotami również podczas dnia, o włączanie się budzika, o włączony telewizor, o słuchanie radia, wreszcie o groźby. W jednym z
pism użył stwierdzenia, iż „podsłuchiwał sąsiadów i usłyszał następujące słowa...”. „Wie o której wstajemy, o której się myjemy, kiedy wychodzimy do pracy i kiedy z niej wracamy, kto
nas odwiedza i o czym rozmawiamy. Czasem przychodzi w środku nocy i wkłada zapałkę w dzwonek, abyśmy się obudzili. A gdy widzi nas wracających późnym wieczorem do domu, to za jakiś czas, kiedy zasypiamy,
uderza jakimś narzędziem w sufit, budząc dzieci, które wystraszone długo nie mogą zasnąć. Około godz. 7.00 szykuje kolejną niespodziankę na pobudkę, na pełny regulator włącza muzykę” - wyliczają
małżonkowie.
W ślad za tymi poczynaniami następowały nieustanne zawiadomienia policji, zazwyczaj bezzasadne o zakłócanie przez nas ciszy nocnej. Warto nadmienić, że dla p. Ryszarda włączony cicho telewizor po
godz. 22.00 lub np. podczas choroby płaczące dziecko stanowią podstawę do zawiadomienia funkcjonariuszy policji o zakłócaniu ciszy nocnej.
Pamiętnego lata 2001r., kiedy zaczęły się niemiłe doświadczenia sąsiedzkie z ust sąsiadów p. Lewandowskich raz po raz słychać było obelgi i swego rodzaju zastraszanie typu „to świnie, my im
jeszcze pokażemy, my ich jeszcze załatwimy”. Od tej pory rzeczywiście „pokazują” - dręczą, ciągają po komendach, sądach, a nawet wystosowują listy do spółdzielni mieszkaniowej
z prośbą o eksmisję.
„Nie można w tym miejscu pominąć faktu, kiedy w czerwcu ub.r. przed godz. 22.00 wyszliśmy na balkon, a p. Ryszard wyrzucił w naszym kierunku nieznanego pochodzenia ładunek wybuchowy. Stojące
dzieci zostały lekko poparzone. Sprawa trafiła na policję, jednak śledztwo zostało umorzone z powodu braku wystarczających dowodów. Jakby tego było mało nasz sąsiad «odgrzał temat» po roku
czasu, oskarżając nas o składanie fałszywych zeznań w tej sprawie”.
Państwo Lewandowscy nie są jednak jedynymi osobami szykanowanymi przez sąsiada. Pan Ryszard wystosował też pismo do prokuratury, oskarżając interweniujących u nich w mieszkaniu policjantów o nieumiejętne
przeprowadzenie interwencji, a także Sąd Rejonowy w Sosnowcu za odrzucenie jego odwołania. Oskarżył też gości p. Lewandowskich o naruszenie domowego porządku, podczas gdy chcieli oni jedynie zapytać,
czy rzeczywiście jest głośno i dlaczego wzywa policję?
Środki ostrożności
Tymczasem w bloku mieszka blisko 100 osób. Najbliżsi sąsiedzi nigdy i nigdzie nie skarżyli się na uciążliwe zachowanie rodziny Lewandowskich. Kilkoro z nich było ich świadkami podczas rozprawy sądowej,
na której zeznali, że nigdy nie słyszeli dobiegających z mieszkania p. Lewandowskich dźwięków, nie ma też mowy o zakłócaniu przez nich ciszy nocnej. Poza tym oskarżani mają małe dzieci, które potrzebują
raczej spokoju i ciszy niż huków i decybeli...
Rodzina nie potrafi normalnie żyć, a w mieszkaniu, które wykupili na własność czują się nienaturalnie, wciąż podsłuchiwani, inwigilowani i zastraszani, obawiają się też o bezpieczeństwo swoich dzieci,
bo nigdy nie wiadomo, do jakich czynów może posunąć się taka osoba. Stres związany z wszelkimi przejawami nękania nie jest wskazany ani dla dorosłych, ani tym bardziej dla dzieci.
A co na to policja, sądy, spółdzielnia? Wydają się być bezradni. Wychodzą z założenia, że lepiej nie ruszać takiego człowieka, bo można narobić sobie nieprzyjemności albo nawet stracić pracę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu