Od trzech lat kieruje nim ks. Leszek Woroniecki SAC, a pomaga jeszcze jeden pallotyn ks. Leszek Jędrzejewski. Hospicjum św. Jana Ewangelisty tworzą: Poradnia Opieki Paliatywnej, Hospicjum Domowe i Hospicjum Stacjonarne.
W poradni korzystają z pomocy jednorazowej tacy, których dotyka choroba nieuleczalna. Hospicjum domowe otacza pomocą medyczno-duszpasterską ok. setki chorych w promieniu do 40 km od kompleksu budynków hospicyjnych, do których dojeżdżają wyspecjalizowane zespoły opiekuńcze.
W hospicjum stacjonarnym znajdują znakomite warunki opieki cierpiący na raka (90%) i na inne choroby terminalne (10%) w wieku od 20 do 95 lat. Przyjmowane są osoby nie tylko z archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, ale nawet z południowej Polski. Na pierwszym piętrze w pokojach istnieją 24 miejsca, a na drzwiach tych jasnych i przestrzennych sal widnieją imiona Apostołów, którzy duchowo opiekują się cierpiącymi. Dopołudniową porą zastaję jednego z chorych, który akurat wpatrzony jest w ekran włączonego telewizora. Nie kryje wzruszenia, gdy go pytam o warunki pobytu: „Jestem wdzięczny wszystkim, że mogę tutaj, w tym słonecznym pokoju, przebywać, czując się bezpiecznie i spokojnie, przed odejściem do wieczności. Jak nie dziękować Bogu, że jest tak dobry, zsyłając nam w tym śmiertelnym cierpieniu aniołów w postaci księży, lekarzy, pielęgniarek i wolontariuszy. Ksiądz dyrektor z duszpasterską troską pochyla się nad starszym mężczyzną, by go życzliwym słowem, serdecznym uśmiechem i braterskim uściskiem wzmocnić w pokonywaniu dolegliwości fizycznych i duchowych. Nie robi tego na pokaz, zżywa się z każdym mieszkańcem hospicjum, niezależnie od tego, jak długi jest w nim pobyt naznaczony przez samego Boga”. „Wszyscy stanowimy jedną rodzinę: chorzy i my, opiekujący się nim - podkreśla ks. Woroniecki - dlatego każda śmierć w hospicjum zasmuca także nas, nie tylko rodziny zmarłych. Towarzyszymy bowiem im w umieraniu. Trzymamy rękę będącego w agonii, by mu ułatwić przejście do innego życia. Ale dość często bywa tak, że wystarczy w tym momencie choćby na minutę lub dwie minuty pilnie wyjść po ręcznik lub wodę, to umierający trzyma mocno rękę księdza lub wolontariusza. Ale po tak krótkim czasie pozostawienia go samemu, okazuje się, że już zdążył przejść w objęcia Boga. Ma to miejsce bardzo często. Ten fakt pozwala na stawianie pytań: może konający chce swoim opiekunom zaoszczędzić cierpienia i dlatego odchodzi możliwie jak najszybciej samotnie, a może dla niego jest to tak intymna chwila, że nie reaguje na obecność przy nim, bo wchodzi już w inny świat?”.
Dla większości czas przebywania w hospicjum jest okresem zadumy nad minionym własnym życiem. Dlatego księża pallotyni uważają, że należy w sposób delikatny informować chorych, że cierpią na chorobę śmiertelną i że rzadko kto z niej powraca do grona ludzi zdrowych (ok. 7% z hospicjum szczecińskiego zostaje wypisanych, bo choroba nowotworowa zatrzymała się, a nawet cofnęła). Niektóre rodziny terminalnie chorych starają się utrzymywać w tajemnicy wiedzę o stanie zdrowia, z czego niezadowoleni są chorzy, bo przecież mieliby jeszcze czas na załatwienie swoich ziemskich, nieraz bardzo trudnych spraw. O jednym takim wydarzeniu opowiada Ksiądz Leszek: „Niedawno w naszym hospicjum pewna para zawarła sakramentalne małżeństwo. On był chory na raka mózgu. Ona - zdrowa - często go odwiedzała. Wiedząc, że życie mężczyzny dobiega doczesnego kresu, postanowili połączyć się poprzez sakrament małżeński, tym bardziej, że mieli ze sobą dzieci. Po uzyskaniu zgody Kurii Arcybiskupiej pobłogosławiłem ten związek małżeński, w czasie Mszy św. złożyli sakramentalną przysięgę. On wprawdzie był na łożu boleści, bo nie mógł chodzić, ale nie krył swej radości, mówiąc mi: «Teraz mogę umierać spokojnie, bo załatwiłem na ziemi wszystko, co było konieczne». W tym kościelnym ślubie wzięły udział rodziny nowożeńców i ich dzieci. Po tygodniu on odszedł do Boga. Po pogrzebie ona wyznała mi: «Ja teraz mogę się czuć naprawdę wdową»”.
Księża na terenie hospicjum nie chodzą w czarnych sutannach, bo niektórzy chorzy źle reagują na czerń, która wywołuje u nich strach. Dlatego świadomie zakładają jasne koszule i koloratki. Chcą w ten sposób zaakcentować, że z chorym najpierw chcą się spotkać jak człowiek z człowiekiem, by nawiązać rodzinną więź, a dopiero później - w czasie spełniania posługi sakramentalnej - zakładają strój liturgiczny. Taki sposób postępowania duszpasterzy sprawia, że chorzy mogą otworzyć swoje serca przed „lekarzy dusz”. Taka humanitarna postawa wobec bliźnich cierpiących powoduje, że nawet innowiercy i ateiści życzliwie odnoszą się do księży. „W naszym hospicjum przebywała świadek Jehowy - wspomina ksiądz dyrektor. - Gdy do jej dwuosobowego pokoju wchodziłem z Komunią św., zawsze odwracała głowę. Nikt z nas nie usiłował jej nawracać, jak też wszystkich innych - niekatolików korzystających z gościny w naszym Domu Cierpienia. Byłem przy jej umieraniu. Przez dwa dni przed zgonem nie miała już kontaktu z personelem. W czasie jej agonii były jeszcze dwie pielęgniarki, które wykonały jej stosowną toaletę. Świadek Jehowy nagle obudziła się, usiadła na swoim łożu w sposób świadomy, uśmiechnęła się do nas szeroko i każdego z nas chwyciła za rękę i odeszła w nieznany świat wieczności. Było to dla nas bardzo wzruszające bezsłowne podziękowanie za opiekę w hospicjum”.
Codziennie o godzinie 16.00 w kaplicy hospicjum na parterze odprawiana jest Msza św., w której uczestniczą ci chorzy, którzy mogą przy pomocy windy dojechać na Eucharystię. Inni, którzy gorzej czują się, biorą udział w Najświętszej Ofierze w swoich pokojach, bowiem są one zradiofonizowane i cały przebieg nabożeństwa jest odpowiednio nagłośniony. W czasie Komunii św. celebrans rozdaje ją nie tylko w kaplicy, ale przychodzi do każdego pokoju, w którym leżą chorzy i są przygotowani na przyjęcie Ciała Chrystusa. Godzinę wcześniej odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego. Nikt nikogo nie nakłania do uczestnictwa we wspomnianych nabożeństwach, ale faktem jest, że wielu tutaj doznaje wewnętrznej refleksji nad ziemskim życiem i coraz częściej bierze czynny udział we Mszy św. Im bardziej gorliwe jest życie wewnętrzne, tym łatwiej chorym w hospicjum znosić cierpienia i przygotować się na spotkanie z Dawcą Życia. Szczecińskie hospicjum jest wspierane przez bezinteresowną służbę kilkudziesięciu wolontariuszy, m.in.: licealistów, studentów, pracujących zawodowo i emerytów, którzy w ten sposób praktycznie realizują Chrystusowe przykazanie miłości. Są też wśród nich tacy, którzy z dobroci za okazaną pomoc w godnym odchodzeniu z tego świata kogoś z ich rodziny, poprzez własny wolontariat, odwdzięczają się hospicjum za ten nieoceniony trud. Słusznie ksiądz dyrektor zauważa, że współczesne media ukazują tylko zabijanie człowieka w najbardziej brutalny sposób, ale nikt nie kwapi się przedstawić procesu umierania i przygotowania do śmierci odchodzącego człowieka. Niejednokrotnie mitologizujemy śmierć, że jest to łatwe i spokojne przejście do wieczności poprzez trzymanie umierającego za rękę. A przecież bywa umieranie dramatyczne, ciężkie, napełniające bezsilnym bólem towarzyszącym choremu w tych ostatnich chwilach. Jeszcze gorsze bywa w szpitalach, gdzie z powodu braku wystarczającego personelu wielu umiera samotnie. „Umieranie i śmierć jest ważną cząstką naszego życia - podkreśla jedna z wolontariuszek. - Nie można go zatem nie dostrzegać czy wręcz wstydliwie omijać, pozostawiać umierającego bez obecności najbliższych, którzy byli z nim na dobre i na złe. Człowiek ma prawo do godnej śmierci”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu