Agnieszka Bugała: - Czy lubili Państwo chodzić do szkoły? I czy ta, którą Państwo prowadzą teraz, jest szkołą marzeń? Warto do niej chodzić?
Lucyna Ożóg-Dąbrowska: - Ja uwielbiałam. Mieliśmy sympatyczną klasę, rozrabialiśmy tak samo, jak dzisiejsze dzieci. Dlatego myślę, że to, co dziś się dzieje, to naprawdę jest nasza młodość. No, może mieliśmy mniej dostępnych środków do rozrabiania, np. nie było internetu, więc wypisywanie różnych rzeczy nie było możliwe. Ale mieliśmy ściany. To było miejsce, gdzie wyrażaliśmy swoje emocje.
Ks. Jerzy Babiak: - Projekt szkoły, którą się prowadzi, musi oczywiście podlegać wymogom kuratorium, i w moim wypadku, wymogom szkół katolickich. Jednak każdy dyrektor nadaje szkole taką specyfikę, jakie ma doświadczenie własnej szkoły. Tak, to jest szkoła i moich marzeń, i wcześniejszych doświadczeń.
- Czy dzisiejsza młodzież jest zła? Bo lubimy to powtarzać, a patrząc na obrazki w TV, gdzie nagle nauczyciel zostaje ubrany w kosz na śmieci, trudno myśleć inaczej...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
KS. JB: - Zawsze robiono nauczycielom psikusy. Niepokojące jest jednak to, że granice zdrowego rozsądku i dobrego smaku zostały tak bardzo przekroczone. Z mojego punktu widzenia tamta sytuacja, to echo postaw przeniesionych z domu. Ale też obnażona słabość pedagoga. A całe zdarzenie to tylko efekt jakiegoś procesu, który trwał.
LO-D: - Był w czasie wakacji taki postulat, aby przedszkola były otwarte prawie 24 godz. na dobę. Dzieci nie są złe i agresywne, ale są same. O której wracają do domu wrocławscy rodzice? O szóstej, siódmej. Gdy dziecko przez cały czas jest samo w tym świecie, który stworzyliśmy mu my, dorośli, nie może być szczęśliwe. A w weekendy? Niby dzieci są z rodzicami, ale spędzają czas przed komputerem z przerwą na telewizor i wyprawę do centrum handlowego. To nie jest sposób na naukę świata. Czy Pani wie, że teraz dzieci mają problemy z nazwaniem prostych zwierząt? Podpisanie kury czy krowy wcale nie jest dla nich takie łatwe. To dorośli stwarzają warunki dzieciom do takiego lub innego zachowania. Czasy, w których ja się uczyłam były też o tyle inne, że rodzice ufali szkole. Moja mama nigdy nie mówiła, że ten, czy tamten nauczyciel jest głupi. Wysiłek wychowawczy był rozłożony na dwa: dom i szkoła. Dziś to wygląda trochę inaczej.
- Trzeba ukrywać słabe strony szkoły?
LO-D: - Ależ skąd, nie wolno tego chować pod dywan! Szkoła to nie budynek, tam są żywi ludzie: dzieci, nauczyciele, rodzice. I oni wszyscy muszą mieć świadomość zagrożeń, trudności, a potem razem szukać rozwiązań.
Reklama
KS. JB: - Chodzi o to, aby kształtować w uczniach postawę szacunku, stanowczo egzekwować pewne zachowania wobec nauczycieli. Ale z drugiej strony, i dyrektor powinien to robić, tak dobierać pracowników, aby przed klasą stawał nie tylko fachowiec, ale prawdziwy wychowawca.
- Dlaczego dzieci boją się szkoły?
KS. JB: - Są różne przyczyny. I pewnie szkoły publiczne stoją przed innymi problemami, my w naszej szkole przed innymi. Jednak to, co wydaje mi się ważne, to budowanie rodzinnej atmosfery. Nie relacji: policjant i uczeń, ale bycie nauczycielem otwartym na dialog, chętnym do zmierzenia się z trudnymi pytaniami. Dzięki temu, że jesteśmy szkołą małą, udało się stworzyć atmosferę rodzinności. Uczniowie nie są anonimowi, nie są zwartym tłumem. Ci uczniowie, którzy nie mogą się odnaleźć w dużych szkołach, często u nas znajdują swoje miejsce.
- Czy jest coś złego w szeroko pojętym zjawisku „szkoła”?
KS. JB: - Nie, to raczej zależy od konkretnego środowiska, konkretnej grupy ludzi: nauczycieli i uczniów, bo to oni razem tworzą szkołę.
- Czy możemy zatem odważnie powiedzieć, że są dobre i złe szkoły?
KS. JB: - Tak, można tak powiedzieć. Chociaż mimo demokracji i możliwości, które są, my boimy się stwarzać dobre, publiczne szkoły.
- Właśnie, spotykam się czasem z taką opinią: Dziecko chodzi do prywatnej szkoły? Przecież to przesada, jest tyle szkół...
Reklama
KS. JB: - Trzeba odważnie szukać dobrej szkoły dla dziecka. Trzeba odważnie stwierdzić, że szkoła szkole nie jest równa, i tu nie chodzi tylko o wyniki nauczania. Chodzi o pełny, osobowościowy rozwój młodego człowieka, towarzyszenie mu we wszystkim. Nie tylko formowanie go do odniesienia sukcesu, ale przede wszystkim bycie w jego problemach, trudnościach, z którymi się boryka. Widzę, że szkoły katolickie dają możliwość kształtowania osobowości dziecka w pełni. I nie dlatego, że tak się umówiły, ale dlatego, że razem z dzieckiem szukają odpowiedzi na pytanie o sens życia, po co jestem, dokąd zmierzam. To treści ewangelii, którymi karmimy dzieci. Wiele szkół przeżywa kryzys wychowawczy, ponieważ próbuje się prowadzić dzieci według uniwersalnych systemów. A przecież uniwersalnych systemów nie ma, jeśli nie dotknie się samej głębi człowieczeństwa i nie będzie próbowało znaleźć odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Potrzeba kształtować dojrzały, mocny charakter, ale jednocześnie, czynić z nich ludzi kompetentnych, wykształconych. Celem naszej szkoły jest dostanie się na konkretny kierunek studiów, który młody człowiek wybiera. I to jest cel do osiągnięcia.
- Czy to nosi znamiona wyścigu szczurów?
KS. JB: - Nie. Chociaż obserwuję takie zjawisko w szkołach: przyjmuje się uczniów tylko bardzo dobrych a potem przez trzy lata tak wyśrubowuje poziom, że liczy się tylko wynik. I wtedy jest wyścig...
- I to na „setkę”...
- W dodatku z zadyszką. Nasza szkoła nie jest szkołą przyjmującą najlepszych. Są uczniowie bardzo zdolni i uczniowie średni. Z doświadczenia widzę, że postawiony cel jedni i drudzy realizują na swój sposób: ale rozwijają się, dążą, idą do przodu. Szkoła musi być miejscem dla jednych i drugich. Nie chodzi o to, aby w młodych budować mentalność bycia najdoskonalszym - w tym można się zatracić. Rzeczywistość wskazuje, że mocno rozwinięty potencjał intelektualny, np. Japonii, nie przynosi tylko zysków, wzrasta ilość samobójstw. Trzeba patrzeć na całego człowieka i stwarzać mu możliwości rozwoju.
- Obraz współczesnego dziecka: od rana szkoła, a potem, późnym popołudniem, kiedy już rodzice zakończą swoją pracę, uruchamiają machinę zajęć dodatkowych...
Reklama
LO-D: - Nie chciałabym być współczesnym dzieckiem. Mówimy, że Japonia jest krajem, który znęca się nad dziećmi. Nasi rodzice zaczynają podążać za tym wzorcem. Dzieci nie mają czasu na zabawę, na budowanie relacji z rówieśnikami. Świat dzieci „wożonych” na różne zajęcia zawęża się do znajomych z hiszpańskiego, z tureckiego, brakuje podwórkowych spotkań. Mam wrażenie, że to świat dzieci wychowywanych pod kloszem, trochę oderwanych od rzeczywistości. Wielu rodziców zabiera im te najpiękniejsze lata. Nauka jest ważna, trudno mówić inaczej, ale dzieci równie wiele uczą się z kontaktów z rówieśnikami, a to jest im zabierane.
- A co z mitem o przeładowanym programie?
LO-D: - Ja mogę mówić tylko o szkole podstawowej, bo na tej się znam. Wcześniej była to wiedza rzeczywiście bardzo encyklopedyczna, sposób jej podawania miał wiele ograniczeń. Teraz mamy swobodę doboru metod i podręczników. Reforma programowa była polskiej szkole niezbędna, bo w wielu kwestiach nie dorastaliśmy do światowych standardów.
- Teraz dorastamy?
LO-D: - Tak, natomiast organizacyjnie sprawę przegrano i dziś niestety, nikt się do tego nie przyzna. Podzielenie okresów edukacyjnych w taki sposób, że podstawówka trwa sześć lat, gimnazjum trzy i szkoła średnia trzy, zrobiło szkodę dzieciom.
- Ale dlaczego, przecież w wielu krajach jest właśnie taki podział?
Reklama
LO-D: - Kiedy mieliśmy ośmioletnią szkołę podstawową, to problemy, które teraz mają gimnazja, były wyłapywane dużo wcześniej - znaliśmy dzieci od samego początku. Bunty, w konsekwencji trudności wychowawcze, dotyczyły siódmej i ósmej klasy. Dziś to wszystko dzieje się w gimnazjum. Nauczyciele zanim rozpoznają ucznia, mija pół roku. Jakiekolwiek działania naprawcze, pomocne, to proces. I szanse dziecka maleją. Wiele przecież dzieci nie kończy gimnazjum, a jeśli już, to nie idą dalej. Zrobiono krzywdę dzieciom, każąc im wchodzić w nową rzeczywistość, gimnazjum, w najtrudniejszym momencie ich emocjonalnego rozwoju. Wydaje mi się też, że szkoła powinna mieć więcej autonomii. Od wielu lat niepotrzebnie poświęcamy zbyt wiele czasu na dostosowywanie prawa szkolnego do tego, co ktoś sobie wymyśli, na tworzenie sterty tabel sprawozdawczych, a powinniśmy przede wszystkim zajmować się dziećmi.
- Jak w takim razie, w świetle tej refleksji, wypada ocena awansu zawodowego nauczycieli?
KS. JB: - Jest to narzędzie, które może sprzyjać rozwojowi nauczycieli, ale dziś potrzeba nauczycieli -charyzmatyków. I trzeba powiedzieć jasno: żaden awans nie obudzi w nauczycielach charyzmatu, czyli tego, co sprawi, że uczniowie pójdą za nim, choćby w ogień.
To narzędzie, które może dopingować, ale w wielu wypadkach tak się nie dzieje. Myślę, że nauczyciel każdego dnia przed wyjściem do pracy musi sobie odpowiadać na pytanie: jak wypełniam moje powołanie? Bo to nie jest tylko zawód. Jeśli sprowadzimy tę pracę tylko do wykonywania zawodu, to żadne formy doskonalenia niczego nie zmienią. W naszej szkole wspieramy nauczycieli ciągłą formacją duchową - wspólne rekolekcje, spotkania. Aby przypominać, że to więcej niż zawód.
LO-D: Myślę, że awans zrobił dobrą rzecz. Proszę zobaczyć: w momencie, gdy wszedł w życie, wielu nauczycieli mogło do niego przystąpić od razu. Co to oznacza? Byli gotowi. Zawsze byli awangardą, zawsze doskonalili kwalifikacje. Jednak sam awans został źle skonstruowany. Lepszym sposobem na doskonalenie warsztatu nauczyciela był dawny system zdobywania specjalizacji zawodowej, nauczyciel był widziany na swoim podwórku, podczas pracy. A dziś mamy szpargały.
Reklama
- Powiedzmy jeszcze o zagrożeniach: internet, telewizja. Mówimy, że media manipulują rzeczywistością. My, dorośli, mamy z tym problemy. Jak wprowadzać w ten świat dzieci?
LO-D: Myślę, że najpierw, w przypadku małych dzieci, jednak przez ograniczanie. Najgorsze, co mogą zrobić rodzice, to od najwcześniejszych lat sadowić małego człowieka przed telewizorem i bez końca wyświetlać mu bajki. To też są nośniki informacji, o świecie, który nie istnieje. Trzeba karmić, ale nie można pozwolić, by się przejadło. Rodzic musi dokonywać mądrej selekcji. I musi być obok, aby w razie czego przytulić, gdy Kubuś Puchatek spadnie z drzewa, a maluch bardzo to przeżyje. Rodzic, który od początku czynnie i aktywnie opiekuje się swoim dzieckiem, buduje ich wzajemne zaufanie. Ono na początku może się wydawać niekonieczne, ale potem, w tym najtrudniejszym okresie buntu, zaczyna procentować. I kiedy nastolatek zapali papierosa, albo napije się piwa, próbując po swojemu wchodzić w świat dorosłych ludzi, wtedy jest duża szansa, że z tymi nowinkami przyjdzie do rodzica. Brak kontaktu z dzieckiem to największa starta współczesnych, zapracowanych rodziców. Jednak rachunek za ten brak płacą przede wszystkim dzieci.
Strony internetowe są tak budowane, że wykorzystują niedoświadczenie dziecka, by przemycać różne treści. Dlatego dzieci nie mogą same spędzać czasu przy komputerze czy telewizorze, bo w takich sytuacjach pozostają bezbronne.
- Oswajanie ze złem?
Reklama
LO-D: Nie, mówienie prawdy, zanim coś się wydarzy. Przecież tłumacząc maluchowi, że ogień parzy, nie oswajamy ze złem, ale uczymy rzeczywistości.
- Co robić, abyśmy wychowywali szczęśliwe i dobre dzieci?
LO-D: - To, co robili nasi rodzice, mimo że też oboje pracowali, a soboty nie były dniem wolnym od pracy. Ale niedziela to był dzień święty, dla rodziny. Rodzice brali nas na spacer, był wspólny, świąteczny obiad, po obiedzie mama czytała nam bajki. Była wyprawa do cukierni, do parku, rozmowy, byliśmy razem.
KS. JB: - Św. Jan Bosko powiedziałby to samo, co przed laty: że trzeba towarzyszyć, być blisko. I że są trzy najważniejsze miejsca do wychowywania - kościół, szkoła i boisko. Trzeba być radosnym i troszczyć się o własne zbawienie.