Reklama

Kobieta niezłomna

Wiele mówi się o trudnościach, z jakimi borykają się osoby wyjeżdżające za granicę w poszukiwaniu pracy. Doniesienia mediów przypominają o ich zmaganiach z codziennością, tęsknocie za bliskimi i poczuciu osamotnienia. Zdecydowanie mniej uwagi poświęca się tym, którzy zostają w kraju. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jakim muszą sprostać wyzwaniom? Oto historia kobiety, którą wyjazd męża zmusił do heroicznych wysiłków

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Mąż p. Mieczysławy wyjechał do pracy w Stanach Zjednoczonych w 1989 r. W kraju było wtedy bardzo ciężko, a oni potrzebowali pieniędzy. Byli młodym małżeństwem, z 7-letnim stażem, ale mieli już piątkę dzieci. - Mąż miał wyjechać tylko na cztery lata. Obiecywał mnie i dzieciom, że po tym czasie wróci - wspomina p. Mieczysława. Najmłodsze z dzieci miało wówczas rok i dziewięć miesięcy, a najstarsze zaczęło uczęszczać do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Pracy przy nich było niemało. Trzeba było wyprać, ugotować i zajmować się domem. W tym okresie p. Mieczysława zajmowała się też uprawą roli i pracowała zawodowo. Czas miała więc szczelnie wypełniony od świtu do nocy.
Tymczasem mąż p. Mieczysławy na dobre zadomowił się za granicą. W tamtych czasach telefony nie były tak dostępne jak teraz; bywały dni, że na zamówioną rozmowę czekało się wiele godzin. - Na początku mąż odzywał się w miarę regularnie. Dzieci bardzo za nim tęskniły i często pytały, kiedy tata wróci - wyznaje p. Mieczysława. - Zawsze odpowiadałam, że już niedługo, że jeszcze trochę.
Po pewnym czasie rozmowy telefoniczne z mężem zaczęły kończyć się kłótnią i wyzwiskami. P. Mieczysława była po nich roztrzęsiona i zalewała się łzami. Często było jej wstyd, bo świadkami tych rozmów byli ludzie z pracy. - Pierwsze lata naszego małżeństwa też nie były usłane różami - wspomina p. Mieczysława. - W narzeczeństwie mieliśmy wielkie plany i marzenia. Po ślubie sytuacja trochę się zmieniła. Mąż nie był złym człowiekiem, ale lubił „zaglądać do kieliszka”; duży wpływ miała też na niego jego rodzina. Rzadko coś ze mną ustalał, najczęściej robił to ze swoją mamą - wyznaje. Mimo wszystko, kiedy dzieci były jeszcze małe, p. Mieczysława często broniła męża. Dzieci wierzyły w każde słowo ojca i wyczekiwały jego powrotu.
Ale kontakty ojca z rodziną stawały się coraz rzadsze - nie dzwonił, nie pisał listów. Kiedy dzieci pytały o list od taty, p. Mieczysława tłumaczyła, że pewnie ma mało czasu na pisanie, bo ciężko pracuje. - Do pewnego wieku w to wierzyły - opowiada kobieta. - Przez telefon mówił, że je kocha, ale na listy już nie odpisywał. Zarobione przez niego pieniądze, choć nieregularnie, ale docierały. Wracając myślą do tamtych lat, p. Mieczysława zastanawia się, skąd miała na to wszystko siłę. Oczywiście, rodzina ze strony męża pomagała, ale z czasem każdy miał już swoje sprawy.
W pewnym momencie mąż zmienił adres. Coraz rzadziej przysyłał też pieniądze. - Temat pieniędzy od początku denerwował męża - mówi p. Mieczysława. - Kiedy się o nie upominałam, stawał się nerwowy i krzyczał. Gdy robiliśmy jakieś remonty w domu, wysyłał wyliczoną kwotę. O utrzymaniu dzieci i innych opłatach już nie pamiętał.
Mimo przeciwności losu p. Mieczysława zawsze ufała w moc Bożą. Dwaj synowie zaraz po I Komunii św. zostali ministrantami. Cała rodzina w każdą niedzielę uczestniczyła we Mszy św. Wiary i pobożności dzieci były uczone od najmłodszych lat.
Pod koniec lat 90. zakład, w którym pracowała p. Mieczysława, został postawiony w stan upadłości. - Po tylu latach pracy w jednym zakładzie zostałam praktycznie bez środków do życia - wspomina. Jednak i wtedy nie załamała się. Wiedziała, że musi dać radę, bo dla piątki dzieci jest jedyną ostoją. Podejmowała się różnych zajęć. Przez kilka lat pracowała jako kucharka na plebanii. W przygotowywaniu większych uroczystości pomocą służyły jej także dzieci. Kobieta cieszyła się sympatią i życzliwością ludzi. Podziwiano jej samozaparcie i mocne trwanie przy Bogu. Sama wielokrotnie powtarzała, że gdyby nie wiara w Opatrzność Bożą, nie dałaby rady.
Gdy dzieci zaczęły dorastać, zorientowały się w trudnej sytuacji mamy. Przestała też ona usprawiedliwiać ich ojca. Wkrótce zatrudniła się przy obsłudze wesel. Zabierała ze sobą córki, które mimo bardzo młodego wieku pracowały jako kelnerki. Praca była ciężka - przygotowywanie posiłków i podawanie przez całą noc, a później sprzątanie. Były zmęczone i niewyspane, ale miały świadomość, że nie mogą już liczyć na pieniądze od taty. Najstarszy syn zaczął studiować w Krakowie, ale kiedy przyjeżdżał, również pomagał, jak mógł. P. Mieczysława pracowała też w miejscowej hurtowni. Dzieci pomagały mamie w przygotowaniu towaru do wysyłki. Praca trwała czasem do późna w noc. Cała rodzina zajmowała się też pracą chałupniczą.
Obecnie dzieci są już dorosłe. Średnia córka jest zaręczona i planuje ślub. Dwie jeszcze studiują. P. Mieczysława założyła rodzinną firmę - prowadzi z dziećmi restaurację w swojej miejscowości. - Prowadzenie gastronomii nie jest łatwe, bo o klientów trzeba zabiegać i cała obsługa musi być na wysokim poziomie - mówi.
Mąż od pewnego czasu nie utrzymuje kontaktów z rodziną. Trzy lata temu był w Polsce. W domu został dobrze przyjęty; żadne z dzieci nie czyniło mu wymówek. Ale od tamtego czasu kontakt zupełnie się urwał. Nie ma nawet telefonów z życzeniami na święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc. - Kilka lat temu syn i córka byli u taty w Stanach, jednak nie wspominają miło tego pobytu - twierdzi p. Mieczysława. - Ojciec nie poświęcał im wystarczająco dużo uwagi.
P. Mieczysława od kilku lat ma wizę i też może wyjechać do USA. Ale jak mogłaby zostawić swoją ukochaną piątkę? - Dzieci są całym moim życiem, największym skarbem, jaki mam - mówi wzruszona. - Zawsze powtarzałam dzieciom, że mamy za co dziękować Bogu. Nigdy nie pozostawił nas bez opieki. Mimo tylu doświadczeń zawsze na swojej drodze spotykaliśmy dobrych ludzi, których na pewno wysyłał nam Pan Bóg.
Mąż p. Mieczysławy jest w Stanach Zjednoczonych już 20 lat. W jej sercu nie ma do męża nienawiści, jest tylko żal. Ale dzieciom zawsze powtarza, że powinny tatę szanować...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Przerażający opis obrażeń, jakich doznał zamordowany ks. Lachowicz

[ TEMATY ]

ks. Lech Lachowicz

ks. Jacek Bacewicz

morderstwo kapłana

obrażenia

Instytut św. Maksymiliana Kolbego

ks. prałat Lech Lachowicz

ks. prałat Lech Lachowicz

Makabryczny opis okoliczności napadu na ks. Lecha Lachowicza. - Jeden z policjantów stwierdził, że przez całą swoją służbę nigdy nie spotkał się z takim bestialstwem - powiedział w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” ks. Jacek Bacewicz, który był na miejscu, gdy z plebanii wynoszono ciało zamordowanego kapłana.

Ks. Bacewicz, proboszcz parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Szymanach jako jeden z pierwszych dotarł na miejsce zbrodni. Jak opisuje, drzwi do plebanii były zniszczone, a ksiądz Lachowicz został zaatakowany w przedsionku przy kancelarii, gdy zszedł na dół, by zobaczyć co się dzieje.
CZYTAJ DALEJ

J.D. Vance w Monachium: największe zagrożenie dla Europy pochodzi z wewnątrz, nie z Rosji i Chin

2025-02-14 16:30

[ TEMATY ]

Monachium

JD Vance

PAP/RONALD WITTEK

Wiceprezydent USA JD Vance przemawia podczas 61. Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa

Wiceprezydent USA JD Vance przemawia podczas 61. Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa

Największym zagrożeniem dla Europy nie jest Rosja czy Chiny, ale zagrożenie od wewnątrz, odwrót Europy od niektórych z najbardziej podstawowych wartości - powiedział w piątek wiceprezydent USA J.D. Vance w swym przemówieniu na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa.

Amerykański wiceprezydent swoje wystąpienie w Monachium w całości poświęcił ostrej krytyce europejskiej demokracji, oskarżając Europę o odejście od własnych wartości, stosowanie cenzury, ignorowanie wyborców i prześladowanie chrześcijan. Uznał to za największe zagrożenie dla kontynentu.
CZYTAJ DALEJ

Kolęda bez formy

2025-02-14 22:40

[ TEMATY ]

kolęda

Milena Kindziuk

Red.

Milena Kindziuk

Milena Kindziuk

Gdy odwiedzałam ostatnio przyjaciół mieszkających w bloku na jednym z dużych warszawskich osiedli, na drzwiach wejściowych do klatki schodowej zobaczyłam kartkę z informacją z parafii o dacie i godzinie wizyty duszpasterskiej.

W następnym akapicie zaś, przeczytałam następujący tekst: „Odwiedziny u Was to wspólna okazja, aby się spotkać, porozmawiać na ważne dla Was tematy i pomodlić się w Waszych intencjach. Chcemy Was spotkać w Waszej codzienności i dlatego nie trzeba gruntownie sprzątać mieszkania, kłaść białego obrusu i zeszytu do religii”. NIE sprzątać, NIE kłaść białego obrusu, NIE pokazywać zeszytu do religii…!
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję