Reklama

Ojciec Leon stawia na dobro

Niedziela Ogólnopolska 5/2011, str. 12-13

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Agnieszka Konik-Korn: - Wydaje się, że współczesny człowiek, mimo ogólnego dobrobytu, jest dość zagubiony. Szuka Boga nie zawsze tam, gdzie można Go znaleźć, nieraz nie wie, jak zacząć. Jaki jest - według Ojca - stan ducha współczesnego człowieka?...

O. Leon Knabit OSB: - To bardzo trudne pytanie. Im dłużej żyję, tym bardziej widzę, że nie ma takich ogólnych pojęć, jak „człowiek współczesny”. Jak mówią lekarze, nie choroby są najgorsze, tylko pacjenci, bo nie chcą chorować według podręcznika. Każdy choruje po swojemu. Każdy człowiek jest więc innym człowiekiem współczesnym. Jeden jest młodzieńcem, inny dzieckiem, jeszcze inny starcem. Ale istnieją pewne wspólne cechy, które pozwalają na postawienie takiego pytania, jednak odpowiedź musi uwzględniać tę rozmaitość sposobów życia, wrażliwości, dróg poszukiwania Boga i osobistego doświadczenia danego człowieka.

- Co nam przeszkadza w odnajdywaniu właściwej drogi do Boga?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Istnieje dziś wiele czynników zewnętrznych, które napierają na człowieka i odbierają mu nadzieję, sens szukania jakichkolwiek wartości, oprócz zabezpieczenia siebie czy swoich najbliższych. Niestety, chyba większość ludzi dzisiaj to osoby wciąż zabiegane, dbające głównie o to, by się jakoś urządzić. Do tych czynników można zaliczyć z jednej strony niewystarczającą siłę Kościoła jako instytucji, ale też słabość wiernych, którzy powinni dawać bardziej zdecydowane świadectwo swej wiary. Bywa bowiem tak, że niektórzy mają pecha i wśród całej rzeszy wspaniałych kapłanów trafiają np. na kapłana materialistę, który nie buduje, ale gorszy swoim zachowaniem. Albo na lekcji religii tak skutecznie postraszą dziecko piekłem, że płacze po nocach i obraz Boga ma wykrzywiony na całe życie. Z drugiej strony, jakże wiele jest czynników zewnętrznych, które nie liczą się z religią i zachęcają do używania świata, mówią, by żyć tak, jakby Boga nie było. Te czynniki jednak nie przynoszą człowiekowi siły, szczęścia ani pokoju czy poczucia sensu. To sprawia, że człowiek współczesny przestaje szukać i mówi sobie: nic nie warto. Można się w tym bardzo pogubić.

- Czy istnieje zatem sposób, by chrześcijanin, który kocha Pana Jezusa, mógł jakoś pomóc temu zagubionemu człowiekowi w znalezieniu drogi do Boga?

- Nie można pomóc wszystkim, tak ogólnie. Trzeba żyć ze świadomością, że na świecie jest bardzo dużo dobra, które jest niemedialne. Na tym dobru właśnie trzeba oprzeć swoje wartości. Tak naprawdę podstawę stanowi osobiste świadectwo chrześcijanina. Każdy, z kim się spotykam, powinien po tym spotkaniu odejść rozjaśniony, a nie zasmucony. Za mało się dziś mówi o akcji charytatywnej Kościoła, o dobrych szkołach, dobrych firmach, dobrych wierzących rodzinach, które przecież istnieją - ba, jest ich wiele! Za mało mamy takiej reklamy, która pokaże istniejące dobro, a nie tylko tanią, lichą sensację. Wiadomo, że nie chodzi o przechwałki. Ale przecież miasto na górze nie może się chować... A świadectwo pociąga. Druga sprawa to rzeczy, za które się zabieram - muszę pracować z przekonaniem i kompetentnie. Jeśli zajdzie potrzeba - muszę się dokształcić. Chrześcijaństwo to solidność, uczciwość, terminowość. Trzeba żyć tak, by nie trzeba było po mnie poprawiać. Jednym słowem, jak mawiał śp. bp Jan Chrapek - by ślady, które po sobie zostawiam, były dobre. Bym się ich nie wstydził. Tu nie potrzeba nauczycieli, ale świadków. Taki rodzaj apostolstwa jest najważniejszy. I trzeba pamiętać, że bardzo liczy się świadectwo pojedynczych osób - elity przecież nie są masowe. Jeśli będę bardziej kochał innych ludzi, będę widoczny w społeczeństwie. Nawet i tę naszą rozmowę Czytelnik powinien chyba przekonwertować na swój program osobisty i zapytać się: Co ja mogę zrobić, by widzieć więcej dobra, więcej o nim mówić?

Reklama

- Mówi Ojciec o miłości, a słowo „miłość” dziś kojarzy się jednak bardziej z uczuciem czy z aktem seksualnym. Jak więc kochać tak, jak nauczał Pan Jezus?

- Dziś nastąpiło wypaczenie pojęcia „miłość”. Powszechnie, niestety, kojarzy się ono z seksem. Nam jednak trzeba wciąż wracać do klasycznej definicji miłości - kochać, to chcieć dobra drugiego człowieka („amare est velle alicui bonum”). Ale tego prawdziwego dobra. I tu chodzi zarówno o sposób wyrażania tej miłości, jak i o jej owoce. Pan Jezus przeszedł przez ziemię, czyniąc dobrze. Św. Filip Nereusz mówił, żeby czynić dobro wszędzie tam, gdzie potrafimy. O to właśnie chodzi. Ale jak się nie da, to się nie da. Matkę Teresę z Kalkuty kiedyś pytano, jak ona nie zbzikuje w kontaktach z tysiącami ludzi. Mówiła wówczas, że nie przebywa z tysiącami, tylko z konkretnym człowiekiem. Jeśli właśnie umarł, przykrywała jego zwłoki gazetą. Jeśli umierał - trzymała go za rękę, by umarł godnie - jak człowiek wobec drugiego człowieka. Jeśli był chory, robiła wszystko, aby mu pomóc. Nie da się robić dobrze wielu rzeczy naraz. W tym wszystkim trzeba jednocześnie budować naszą osobistą relację z Panem Jezusem. Nawet jeśli nie modlę się cały czas, tylko pracuję, odpoczywam etc., to pośrednio mogę ten czas poświęcić Panu Bogu. Przez to mogę zawsze być gotowy na spotkanie z Nim. To także wyraża moją miłość do Niego i do innych ludzi.

- Teologiczny język Kościoła nie zawsze jest dla wszystkich zrozumiały. Co trzeba zrobić, by mądrości teologii nie sprowadzić do utartych i nic nieznaczących sloganów?

- Bóg jest trudny do pojęcia, dlatego Pana Boga nie tyle trzeba rozumieć, ile tylko trzeba Go kochać. Jak to czynić? Dziewczyna powie: Kochać Franka to wiem jak, ale Pana Boga, to zupełnie nie wiem... (śmiech).
Często mamy obraz Pana Boga jako starszego mężczyzny z siwą brodą, z długimi włosami lub łysego, a Pana Jezusa z równiutkim przedziałkiem nad czołem, w seledynowej szacie ze złotym brzeżkiem, z sercem okolonym cierniową koroną i z kapiącymi kroplami krwi. To może utrudniać wyobrażenie o Bogu. Dziś do niewielu taki obraz przemówi. Ba, nieraz ktoś może sobie nawet myśleć, że w naszej wierze to jest tak, że po śmierci całą wieczność będziemy się musieli wpatrywać w taki obrazek. Taka perspektywa nie jest zachęcająca. Trzeba się sporo namozolić, by tłumaczyć zrozumiale obiegowe hasła religijne. Każdy pewnie też powie coś innego. Oczywiście, można mówić o „relacjach interpersonalnych w eklezjologii postkonsyliarnej w eonie eschatologicznym” w kazaniach dla dzieci. Tylko po co? Wydaje mi się, że oficjalna działalność Kościoła powinna być prostsza, tłumacząca. Ludzie mają konkretne problemy - kogoś żona rzuciła, nastoletnia córka zaszła w ciążę, syn bierze narkotyki, inny jest homoseksualistą. Kiedy wobec takich problemów ksiądz powie kazanie o kontemplacji i jedności z Chrystusem - to może raczej tylko oddalić od Kościoła, zniechęcić, choć formalnie ma to nawet kontekst ewangeliczny. Trzeba szukać punktu wspólnego, pokazać aktualność Ewangelii, by była zrozumiała, nie spłycając jej. Trzeba by zadbać o prostszy przekaz, który będzie bardziej zrozumiały dla przeciętnego człowieka.
To jest właśnie ta nowa ewangelizacja, o której nauczał nasz Papież. Abp André-Mutien Léonard z Brukseli mówił, że nasze prawdy wiary trzeba dziś podawać ludziom w innych opakowaniach, żeby ich zainteresować, zafascynować formą.
Chrześcijanie za bardzo skupiają się na walce. My ciągle walczymy. I to wcale nie zmniejsza istniejącego zła. Przeciwnie, koncentrując się na walce, tracimy zapał do budowania dobra. Jeśli położylibyśmy na wagę dobro i zło, którego przynajmniej na razie nie da się usunąć, doszlibyśmy do wniosku, że zamiast walczyć bezowocnie, lepiej jest dokładać tyle dobra, by szala przechyliła się na jego stronę. I w taki sposób zwyciężymy. Bo o co walczymy? O tego Jezuska z obrazka? Tak nie przybliżymy Boga ludziom.

- Aby kochać Pana Boga, trzeba Go jednak najpierw poznać. Jak to zrobić?

- Miłość do Boga przejawia się w dokonywaniu wyborów. Emocji nie da się wypracować. Staram się zrozumieć, poznać jak najwięcej i niektóre poznania mnie wzruszają. Ale tu nie o emocje chodzi. Znać Pana Boga - to wypełniać przykazania. Śp. o. Joachim Badeni miał takie przeświadczenie o istnieniu Boga, że mówił: „Ja nie wierzę w Boga, ja wiem, że Bóg jest”. Jest ciemność wiary i światło wiary. Chodzi o trwanie w świadomości istnienia Boga. Podobnie, gdy się mieszka daleko od rodziców, ale ma się świadomość, że są, pamięta się o nich, wymienia telefony, listy, e-maile. A od czasu do czasu przyjeżdża się do domu rodzinnego. Wiara jest decyzją. Tak jak miłość. Ponad emocje...

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Diecezja rzeszowska po aresztowaniu księdza: współpracujemy z organami państwa i chcemy wspierać poszkodowanych

2024-05-15 10:26

[ TEMATY ]

komunikat

Red.

„Władze kościelne deklarują pełną współpracę z organami państwa w celu wyjaśnienia wszystkich spraw związanych z zarzutami postawionymi duchownemu” - czytamy w komunikacie kurii diecezji rzeszowskiej po aresztowaniu wikarego w Święcanach.

Publikujemy treść komunikatu Kurii Diecezjalnej w Rzeszowie :

CZYTAJ DALEJ

Święty oracz

Niedziela przemyska 20/2012

W miesiącu maju częściej niż w innych miesiącach zwracamy uwagę „na łąki umajone” i całe piękno przyrody. Gromadzimy się także przy przydrożnych kapliczkach, aby czcić Maryję i śpiewać majówki. W tym pięknym miesiącu wspominamy również bardzo ważną postać w historii Kościoła, jaką niewątpliwie jest św. Izydor zwany Oraczem, patron rolników.
Ten Hiszpan z dwunastego stulecia (zmarł 15 maja w 1130 r.) dał przykład świętości życia już od najmłodszych lat. Wychowywany został w pobożnej atmosferze swojego rodzinnego domu, w którym panowało ubóstwo. Jako spadek po swoich rodzicach otrzymać miał jedynie pług. Zapamiętał również słowa, które powtarzano w domu: „Módl się i pracuj, a dopomoże ci Bóg”. Przekazy o życiu Świętego wspominają, iż dom rodzinny świętego Oracza padł ofiarą najazdu Maurów i Izydor zmuszony był przenieść się na wieś. Tu, aby zarobić na chleb, pracował u sąsiada. Ktoś „życzliwy” doniósł, że nie wypełnia on należycie swoich obowiązków, oddając się za to „nadmiernym” modlitwom i „próżnej” medytacji. Jakież było zdumienie chlebodawcy Izydora, gdy ujrzał go pogrążonego w modlitwie, podczas gdy pracę wykonywały za niego tajemnicze postaci - mówiono, iż były to anioły. Po zakończonej modlitwie Izydor pracowicie orał i w tajemniczy sposób zawsze wykonywał zaplanowane na dzień prace polowe. Pobożna postawa świętego rolnika i jego gorliwa praca powodowały zawiść u innych pracowników. Jednak z czasem, będąc świadkami jego świętego życia, zmienili nastawienie i obdarzyli go szacunkiem. Ta postawa świętości wzbudziła również u Juana Vargasa (gospodarza, u którego Izydor pracował) podziw. Przyszły święty ożenił się ze świątobliwą Marią Torribą, która po śmierci (ok. 1175 r.) cieszyła się wielkim kultem u Hiszpanów. Po śmierci męża Maria oddawała się praktykom ascetycznym jako pustelnica; miała wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny. W 1615 r. jej doczesne szczątki przeniesiono do Torrelaguna. Św. Izydor po swojej śmierci ukazać się miał hiszpańskiemu władcy Alfonsowi Kastylijskiemu, który dzięki jego pomocy zwyciężył Maurów w 1212 r. pod Las Navas de Tolosa. Kiedy król, wracając z wojennej wyprawy, zapragnął oddać cześć relikwiom Świętego, otworzono przed nim sarkofag Izydora, a król zdumiony oznajmił, że właśnie tego ubogiego rolnika widział, jak wskazuje jego wojskom drogę...
Izydor znany był z wielu różnych cudów, których dokonywać miał mocą swojej modlitwy. Po śmierci Izydora, po upływie czterdziestu lat, kiedy otwarto jego grób, okazało się, że jego zwłoki są w stanie nienaruszonym. Przeniesiono je wówczas do madryckiego kościoła. W siedemnastym stuleciu jezuici wybudowali w Madrycie barokową bazylikę pod jego wezwaniem, mieszczącą jego relikwie. Wśród licznych legend pojawiają się przekazy mówiące o uratowaniu barana porwanego przez wilka, oraz o powstrzymaniu suszy. Izydor miał niezwykły dar godzenia zwaśnionych sąsiadów; z ubogimi dzielił się nawet najskromniejszym posiłkiem. Dzięki modlitwom Izydora i jego żony uratował się ich syn, który nieszczęśliwie wpadł do studni, a którego nadzwyczajny strumień wody wyrzucił ponownie na powierzchnię. Piękna i nostalgiczna legenda, mówiąca o tragedii Vargasa, któremu umarła córeczka, wspomina, iż dzięki modlitwie wzruszonego tragedią Izydora, dziewczyna odzyskała życie, a świadkami tego niezwykłego wydarzenia było wielu ludzi. Za sprawą św. Izydora zdrowie odzyskać miał król hiszpański Filip III, który w dowód wdzięczności ufundował nowy relikwiarz na szczątki Świętego.
W Polsce kult św. Izydora rozprzestrzenił się na dobre w siedemnastym stuleciu. Szerzyli go głównie jezuici, mający przecież hiszpańskie korzenie. Izydor został obrany patronem rolników. W Polsce powstawały również liczne bractwa - konfraternie, którym patronował, np. w Kłobucku - obdarzone w siedemnastym stuleciu przez papieża Urbana VIII szeregiem odpustów. To właśnie dzięki jezuitom do Łańcuta dotarł kult Izydora, czego materialnym śladem jest dzisiaj piękny, zabytkowy witraż z dziewiętnastego stulecia z Wiednia, przedstawiający modlącego się podczas prac polowych Izydora. Do łańcuckiego kościoła farnego przychodzili więc przed wojną rolnicy z okolicznych miejscowości (które nie miały wówczas swoich kościołów parafialnych), modląc się do św. Izydora o pomyślność podczas prac polowych i o obfite plony. Ciekawą figurę św. Izydora wspierającego się na łopacie znajdziemy w Bazylice Kolegiackiej w Przeworsku w jednym z bocznych ołtarzy (narzędzia rolnicze to najczęstsze atrybuty św. Izydora, przedstawianego również podczas modlitwy do krucyfiksu i z orzącymi aniołami). W 1848 r. w Wielkopolsce o wolność z pruskim zaborcą walczyli chłopi, niosąc jego podobiznę na sztandarach. W 1622 r. papież Grzegorz XV wyniósł go na ołtarze jako świętego.

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: dziękczynienie za dar przyjęcia I Komunii Świętej

2024-05-15 17:34

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Pierwsza Komunia św.

Karol Porwich/Niedziela

Przyjeżdżają, aby podziękować za dar przyjęcia I Komunii Świętej. To czas dziękczynienia dzieci, ale i rodziców, katechetów, duszpasterzy - docierają na Jasną Górę ze wszystkich stron Polski.

- Tworzymy piękną rodzinę, bo jesteśmy tu wspólnie z dziećmi, ich rodzicami, opiekunami, nauczycielami - zauważył proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela z Chełma z diec. tarnowskiej ks. Jerzy Bulsa.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję