Reklama

Historia

Wojna i pamięć

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Czy możemy się jeszcze czegoś dowiedzieć o Wrześniu 1939 r., o genezie II wojny światowej, o naszej historii sprzed 75 lat? Może raczej powinniśmy dowiedzieć się czegoś o sobie, o tym, kim jesteśmy, kiedy spojrzymy na naszą pamięć o Wrześniu ’39. Naszą? A ilu z dzisiejszych mieszkańców Polski przyjmuje historię polskiego bohaterstwa w obronie Ojczyzny jako własną historię, taką, w której czuje się zadomowiony i przez to poczucie zadomowienia zobowiązany: do jej obrony, do wierności, do pamięci?

Patriotyzm jest wyborem

Zastanówmy się więc, jak zmieniała się ta nasza zbiorowa, kształtowana przez politykę pamięć. Najdalej wstecz potrafię w tej sferze sięgnąć do roku 1969. Uroczysty apel z okazji 30. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Obchodzimy go na szkolnym korytarzu, w Szkole Podstawowej nr 7 w Krakowie. Wszyscy nauczyciele, wszyscy nasi rodzice pamiętają wojnę z własnych doświadczeń. Nie dadzą sobie wmówić za wiele. Owszem, słyszymy o „sanacyjnej elicie”, która nie umiała Polski do wojny przygotować, ale nikt nie kwestionuje bohaterstwa polskiego żołnierza ani sensu tej walki. Nic na szkolnej akademii, to jasne, nie mówi się o pakcie Ribbentrop-Mołotow ani o najeździe sowieckim 17 września. A jednak zasadniczy przekaz jest prawdziwy: Niemcy (nie żadni tam „naziści”) napadają zdradziecko na Polskę, popełniając przy tym mnóstwo zbrodni. Polacy bronią się dzielnie, walczą w bezdyskusyjnie słusznej sprawie: w obronie Ojczyzny. My, dzieci, mamy swoją „pop-historię” w postaci seriali „Stawka większa niż życie” i „Czterej pancerni i pies”. Nie rozumiemy ich sprytnego, propagandowego załgania, mającego służyć „przyjaźni polsko-radzieckiej”, ale przeżywamy tę opowieść jako swoją właśnie: jest dobro, związane z Polską, która walczy o wolność, i jest zło – niemiecki najeźdźca, okupant. W mądrzejszy, bardziej zniuansowany sposób pokazuje to nam film Stanisława Różewicza „Westerplatte”, oparty na scenariuszu Jana Józefa Szczepańskiego, najwspanialszy, najbardziej poruszający polski film nie tylko o Wrześniu ’39, ale o całej II wojnie światowej – dotąd nie ma lepszego. Uczy jednego: patriotyzm jest wyborem, niełatwym, czasem – jak na Westerplatte – wymagającym najwyższego poświęcenia. Ale na ten wybór było stać niemal wszystkich bohaterów tego filmu, prawdziwych bohaterów Westerplatte – prostych ludzi, najczęściej chłopskiego pochodzenia. Wiedzieli to, co opisywał tak często cytowany w PRL-u wielki poeta Władysław Broniewski: „Kiedy przyjdą podpalić dom,/ ten, w którym mieszkasz – Polskę,/ (...)ty, ze snu podnosząc skroń,/ stań u drzwi./ Bagnet na broń!/ Trzeba krwi!”. I ta wiedza do nas, małych Polaków, docierała, imponowała nam.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Widziałem...

Potem przychodziła gorzka wiedza o tym, jak owi prawdziwi bohaterowie Września ’39 byli traktowani w PRL-u. Dowiedziałem się wkrótce, że kpt. Franciszek Dąbrowski, współdowódca Westerplatte, pracował w krakowskim kiosku „Ruchu”, a dorabiał sobie chałupniczym szyciem pantofli, pozbawiony, jako „sanacyjny oficer”, emerytury wojskowej. Widziałem na Westerplatte w 1967 r., jak nędznie żył inny z obrońców placówki, sprzedający w ustawionym tam kiosku pocztówki z nowym pomnikiem bitwy.

Jednak wiedziałem, tak jak tysiące, miliony innych wtedy wychowanych młodych ludzi, na pewno to, że Westerplatte, Wrzesień 1939 r. – to wzór patriotyzmu, wzór poświęcenia, które ma sens, bo broniło Polski, broniło naszego miejsca na mapie Europy.

W poruszający wyobraźnię i sumienie sposób przypominał o tym Kościół. Świadczyła o tym nauka obywatelskiej pamięci przez lata prowadzona pod kierunkiem prymasa Stefana Wyszyńskiego, a później wstrząsające „bierzmowanie dziejów”, którego dokonał Jan Paweł II w czasie pielgrzymki poprzedzającej narodziny Solidarności – tuż przed 40. rocznicą wybuchu II wojny światowej. Potem przyszedł stan wojenny. Przypomnienie okupacyjnych wzorów, patriotyzmu, poświęcenia, ofiar, choć oczywiście – na szczęście – w skali nieporównanie mniejszej niż w czasach II wojny. Dla mojego pokolenia wielkim przeżyciem były słowa, które Ojciec Święty skierował do nas w czasie swej trzeciej pielgrzymki do ojczyzny, 12 czerwca 1987 r. Mówił, abyśmy się nie zagubili w zniechęceniu, w zmęczeniu kolejną – zdawałoby się – przegraną walką, tym razem z wewnętrznym okupantem. Papież mówił o tym, że na Westerplatte „grupa młodych Polaków, żołnierzy, pod dowództwem mjr. Henryka Sucharskiego, trwała ze szlachetnym uporem, podejmując nierówną walkę z najeźdźcą. Walkę bohaterską. Pozostali w pamięci narodu jako wymowny symbol”. Papież wzywał, a myśmy słuchali: „Trzeba, ażeby ten symbol wciąż przemawiał, ażeby stanowił wyzwanie dla coraz nowych ludzi i pokoleń Polaków. Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje «Westerplatte». Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można «zdezerterować»”.

Reklama

To było 48 lat po wybuchu II wojny. Wydawało się, że taka właśnie pamięć – odpowiedzialna, mobilizująca do tego, by nie dezerterować – wiąże nas mocno z polskością, z Westerplatte. A ta pamięć jednak słabła. Zostało jeszcze 6 lat PRL-u. Coraz bardziej żałosnych. Kiedy kończyła się wewnętrzna okupacja, której pilnowała moskiewska potęga ze Wschodu, w ankiecie katolickiego miesięcznika „Znak” padły te słowa, głos młodego pokolenia, głos Donalda Tuska: „Polskość to nienormalność”. Stwierdzenie to w swoim rozwinięciu sprowadzało się do tezy, że walka, bohaterstwo, ofiara – to wszystko, co składało się na zasadniczą treść polskiego Września 1939 r., na treść naszej historii (tej, o której mówili Jan Paweł II i kard. Wyszyński) – nie ma sensu, że to głupota, naiwność.

Reklama

Za zgodą Moskwy

Nie myśleliśmy wtedy o tym zbyt wiele. Cieszyliśmy się wkrótce z wyborów 4 czerwca, z tego, że system komunistyczny się kruszy. Ale okazało się, że to nie ma związku z polską walką o wolność, o niepodległość, o godność, a jest tylko darem naszych „panów”, władców PRL-u, którzy zdecydowali się łaskawie podzielić odpowiedzialnością za upadające państwo, za zgodą swoich z kolei panów – z Moskwy. Tak nam to tłumaczono: żebyśmy się nie cieszyli za bardzo. Jeśli mamy się z czegoś cieszyć – to z tego, że – jak nam wtedy, w roku 50. rocznicy wybuchu II wojny mówiono – „nastąpił koniec historii”. Komunizm pokojowo się rozwiązuje. Nie będzie już żadnych wojen, żadnych wielkich rywalizacji – a w związku z tym cały bohaterski bagaż polskich dziejów już nie jest potrzebny. Jest już co najwyżej śmieszny, a może nawet groźny. Polska historia to „polskie piekło”.

Tym głosem mówiły nowe, „nasze” media: „Gazeta Wyborcza” i naśladujące ją telewizje. Zaczynała się systematyczna pedagogika wstydu. Po pierwszych dziesięciu latach III RP, zbiegających się z 60. rocznicą wybuchu II wojny, było już widać rezultaty. Przeciwko Westerplatte, przeciwko świadectwu blisko miliona polskich żołnierzy, którzy walczyli w obronie swojego domu, w obronie całej Europy przed barbarzyńcami z Berlina i z Moskwy we Wrześniu 1939 r., zaczęto coraz skuteczniej wysuwać kontrnarrację: A może źle się bronili? Może wcale nie tak bohatersko? Może nawet – niepotrzebnie? A może nie powinniśmy już w ogóle pamiętać o Westerplatte, ale raczej o czymś innym: o naszych zbrodniach, o tym, że II wojna to czas polskiej hańby – czas Jedwabnego? W ślad za 60. rocznicą Września ’39 przetoczyła się gigantyczna kampania medialna, największa w ostatnim ćwierćwieczu. Jej hasłem było Jedwabne właśnie: próba zredukowania polskiej pamięci o II wojnie do czapki hańby, jaką powinniśmy wszyscy włożyć w związku ze zbrodniami popełnionymi przez naszych rodaków na Żydach, na Niemcach (także!), na Ukraińcach, właściwie na wszystkich. To kampania wymazywania pamięci o prawdziwej, rzeczywistej i oczywistej wcześniej roli Polski w II wojnie światowej – roli pierwszego obrońcy wolności przed dwoma totalitarnymi systemami. To kampania wykrzywiania rzeczywistych proporcji tamtej wojny i całej polskiej historii – tak, aby Polacy zamiast odczuwać dumę i zobowiązanie płynące z Westerplatte, z Wizny, z Kocka, z obrony Warszawy, obrony Grodna – czuli palący wstyd. Żeby, jak to określiła publicystka „Gazety Wyborczej”, porzucili „wygodny kostium ofiary” i pogodzili się z rolą oprawców.

Reklama

Propaganda manipulacją

W tym samym czasie u naszych sąsiadów odpowiedzialnych za wybuch II wojny dokonywał się proces odwrotny: już nie było w tej historii Niemców, tylko jacyś etnicznie anonimowi „naziści”, zaś w Rosji Władimira Putina wprowadzono wręcz sankcje za każdą próbę umniejszenia wyłącznie bohaterskiej roli Armii Czerwonej i ZSRR w II wojnie (a więc także np. za próbę przypomnienia zdradzieckiej napaści sowieckiej na Polskę 17 września i wszystkich zbrodni wojennych z tego wynikających).

I przyszedł czas najgorszy dla naszej pamięci. Dam jeden przykład. W 2004 r. inny publicysta „Wyborczej” (prof. Janusz Majcherek) zdecydował się napisać, że nie powinniśmy wspominać nawet o sowieckim najeździe na Polskę 17 września, bo przecież musimy najpierw przypomnieć nasz, polski najazd na Czechosłowację w roku 1938... Nie zastanowił się nad tym, ile było ofiar tego drugiego „najazdu”, czy ktokolwiek zginął... I jak można to porównać z ludobójstwem, którego symbolem stał się Katyń – ludobójstwem liczącym setki tysięcy ofiar... A może się zastanowił – bo miał właśnie taki efekt osiągnąć: kłamliwego zrównania, które każe Polakom wstydzić się i zapomnieć o prawdzie historycznej, o Wrześniu ’39, o II wojnie. „Cały militarny udział Polaków w II wojnie światowej” można porównać do wkładu żołnierzy z „RPA, Nowej Zelandii czy Nepalu”. Zasługi tych ostatnich miały być tym większe, że „wzięli udział w krwawych zmaganiach z hitleryzmem, które nie miały znaczenia dla ich daleko położonych krajów”. A Polacy walczyli, bo musieli... Ów autor napisał także, że „zagłada Warszawy nie jest bynajmniej ewenementem. W gruzach legły Hiroszima i Nagasaki, Drezno i Hamburg, Stalingrad i Mińsk. Taka niszczycielska była tamta wojna i metody jej prowadzenia”. Gdyby znał historię choć trochę, może przynajmniej lepiej dobrałby swoje porównania. Drezno, Hamburg, Hiroszima i Nagasaki to miasta krajów agresorów tamtej wojny, zniszczone przez naloty alianckie. Niemcy i Japonia zasiały ten wiatr, z którego zbierały potem burzę. Mińsk i Stalingrad to miasta zniszczone w toku wojennych działań, jak tysiące innych miast w II wojnie, np. Wrocław czy Poznań. Ale porównań autor nie dobierał – wystarczył ten argument jak cep, żeby podważyć wyjątkowość losu Warszawy, wyjątkowość bohaterstwa i ofiary jej mieszkańców w czasie II wojny.

Reklama

Atak nihilizmu

Przypomniałem ten głos sprzed 10 lat nie dlatego, że był wyjątkowy, ale dlatego, że był typowy dla tej monstrualnej propagandy historycznego nihilizmu, jaką narzucały wtedy codziennie główne telewizje, główne dzienniki III RP. Wtedy zaczęła się także kontrakcja na tę próbę ucięcia polskiej pamięci. Utworzono Muzeum Powstania Warszawskiego, zaczął energiczniej działać Instytut Pamięci Narodowej pod kierownictwem prof. Janusza Kurtyki.

Reklama

Atak historycznego nihilizmu jednak nie słabł, a wręcz nasilał się. Przytoczmy jeszcze dwa charakterystyczne przykłady. Powstał nowy film o Westerplatte. Rzekomo przywracający „prawdę”, a w istocie mający przekonać widzów, że rozsądny mjr Sucharski chciał się od razu poddać – bo cała ta walka była bez sensu. Żołnierze, przepraszam: sikali na portrety naczelnego wodza, „mądrzy” oficerowie chcieli się zbuntować przeciwko „szalonemu” zwolennikowi obrony, kpt. Dąbrowskiemu – ale zostali rozstrzelani. Moralne bagno i bezsens: oto nowa lektura Westerplatte. „Gazeta Wyborcza” wzięła się za Wiznę, „polskie Termopile”, gdzie mały oddział kpt. Władysława Raginisa powstrzymywał skutecznie atak dywizji gen. Heinza Guderiana. Znalazł się „historyk”, który odczytał „na nowo” tę historię, opiewaną nawet przez znany szwedzki zespół „Sabaton” w piosence „40:1” (bo takie były proporcje między Niemcami a polskimi obrońcami Wizny). Nowa wersja – jak głosi ów „historyk” w „Gazecie Wyborczej” na 70. rocznicę Września (w 2009 r.) – wygląda następująco: obrońcy Wizny uciekli, czołgi niemieckie nie mogły przejechać, bo na przeszkodzie stała im rzeka Narew, a nie żadni polscy żołnierze, prawie nikt z Polaków nie zginął, no, może sam kpt. Raginis w łeb sobie strzelił. Może pijany był? Tak, to jest teraz jedynie słuszna wizja Września ’39.

Młodym ludziom, wytrenowanym przez III RP w obojętności na własną Ojczyznę, na jej historię, wiele można wmówić. Jeden z tych młodych ludzi, mieniący się i „historykiem”, i „krytycznym patriotą”, zdecydował się nawet w ubiegłym roku wydać książkę, która jakby podsumowuje całą szkołę szyderstwa z polskiej historii. Książka podważa sens decyzji o polskim oporze przeciw Hitlerowi. Trzeba się było z Hitlerem sprzymierzyć – to ma być nowy sens naszej pamięci, „krytycznej”, takiej, która potępi „głupi” Wrzesień 1939 r., „fałszywy” patriotyzm, opór przeciw obu totalitarnym najeźdźcom. Lepiej się poddać.

Reklama

Dziś widzimy, że te pytania, te rozważania nie dotyczą tylko historii sprzed 75 lat. W sytuacji, kiedy obok nas dokonuje się agresja militarna na sąsiednie państwo, kiedy już oderwano jego fragment – Krym (coś jak gdański „korytarz”), a mocarstwa zachodnie już tylko myślą, jak pogodzić się z agresorem – za cenę napadniętego – musimy zadawać sobie te pytania: Czy warto walczyć o niepodległość? Czy lepiej się poddać od razu? Czy polski Wrzesień 1939 r. to lekcja bezsensu i głupoty, czy raczej lekcja bohaterstwa i poświęcenia, które nie przemijają, ale mają nam przypominać o wartości własnego państwa, własnej wolności?

Nie oddawajmy historii nihilistom. Następnym krokiem jest bowiem oddanie naszej wolności i rozwiązanie tej narodowej, historycznej wspólnoty, której broniły i którą budowały pokolenia naszych przodków. Tyle przynajmniej chciałbym, abyśmy pamiętali dzisiaj, na progu 75. rocznicy napaści Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę, o 75. rocznicy wybuchu II apokalipsy.

2014-08-26 14:09

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

W 75. rocznicę wybuchu wojny niemieckie zakonnice przepraszają Polaków

[ TEMATY ]

wojna światowa

zakonnica

BOŻENA SZTAJNER

W związku z przypadającą 1 września 75. rocznicą napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę i rozpoczęcia II wojny światowej diakonise luterańskie z niemieckiego Darmstadtu przesłały krótki list z przeprosinami narodu polskiego na ręce franciszkanek służebnic Krzyża w Warszawie.

Utrzymany w ciepłym i serdecznym tonie, a przy tym osadzony głęboko w Biblii dokument niemieckich sióstr przypomina o tragedii wojny i jej skutkach, zawiera prośbę o wybaczenie za zbrodnie ich rodaków i prośbę do Boga o Jego błogosławieństwo dla naszego kraju.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Abp Crepaldi: obecny kształt projektu europejskiego niezgodny z wizją katolicką

2024-04-30 14:29

[ TEMATY ]

Unia Europejska

projekt

pixabay.com

Zielony Ład, ataki na własność prywatną, aborcja jako jedna z zasad podstawowych, ingerencja w wewnętrzne sprawy państw członkowskich, dążenie do przyspieszenia procesu centralizacji - są niezgodne z wizją katolicką - twierdzi w wywiadzie dla portalu „La Nuova Bussola Quotidiana” abp Giampaolo Crepaldi. Emerytowany biskup Triestu, który przez długi czas kierował komisją Caritas in veritate CCEE (Rady Konferencji Episkopatów Europy), w latach 1994-2001 był podsekretarzem, zaś 2001-2009 sekretarzem Papieskiej Rady Iustitia et Pax zdecydowanie krytykuje obecny kształt projektu europejskiego. Przestrzega też przed przekształceniem się europejskiego „marzenia” w ideologiczny europeizm.

Odnosząc się do zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego abp Crepaldi podkreśla ich wyjątkową ważność. „Unia Europejska nie sprawdziła się w ostatnim czasie. Wiele osób wskazywało na poważne wady Europejskiego Zielonego Ładu, ale nie zostały wysłuchane. Polityka klimatyczna i transformacji energetycznej była centralistyczna, kosztowna, nieskuteczna i iluzoryczna, wywołując reakcje odrzucenia. Niedawne głosowanie Parlamentu Europejskiego w sprawie aborcji jako prawa człowieka podkreśliło przejęcie kontroli nad parlamentem przez destrukcyjną i beznadziejną ideologię. Wtrącanie się instytucji UE w wybory parlamentarne w Polsce i forsowanie decyzji przez rząd Węgier, narodu często traktowanego jako «obcy» dla Unii, to tylko niektóre aspekty sytuacji wyraźnego kryzysu. Dodajmy do tego znaczącą porażkę w polityce zagranicznej” - stwierdził emerytowany biskup Triestu.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję