Reklama

Wiara

Z cyklu Ocaleni w Niedzieli

Lech Dyblik: należę do Boga

Aktor teatralny i filmowy, pieśniarz. Zagrał m.in. u Zanussiego, Wajdy, Hoffmana i Kutza. Popularność zyskał tzw. rolami charakterystycznymi, w tym złomiarza-filozofa w "Świecie według Kiepskich". "Niedzieli" opowiedział kilka najważniejszych historii ze swojego życia. Z Lechem Dyblikiem rozmawia Rafał Porzeziński.

Niedziela Ogólnopolska 52/2020, str. 28-31

[ TEMATY ]

ocaleni

Rafał Porzeziński

Lech Dyblik

Maciej Michałowski

Lech Dyblik

Lech Dyblik

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Gdy go zobaczyłem pierwszy raz na żywo, wydawało mi się, że znamy się od dawna. I wcale nie chodzi o to, że Lech Dyblik skraca dystans, bo tak nie jest, nie chodzi też o to, że jego role filmowe zapadają w pamięć. Chodzi o to, że Lech jest człowieczy. Jest jak pasterz w Betlejem u żłóbka. Jest na swoim miejscu zarówno wtedy, gdy siedzi na ulicy i gra na gitarze oraz śpiewa ballady rosyjskie, jak i w eleganckim garniturze na gali w Wenecji, w katedrze podczas Eucharystii i na rowerze w Biłgoraju. Usiedliśmy nieopodal Newskiego Prospektu w Petersburgu, jeszcze przed pandemią, i z krótkiej rozmowy dla "Niedzieli" zrodziła się przepiękna opowieść o człowieku ocalonym.

Rafał Porzeziński: Nie wiem dlaczego, ale ten Petersburg mi się z Tobą rymuje. Masz wrażenie, że tu pasujesz?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Lech Dyblik: Ja się tak nie czuję. Petersburg to wysoka półka, ale, oczywiście, z wielką przyjemnością tutaj jestem. W Rosji dobrze się czuję. Jest mi ona z różnych powodów bliska. Z powodu dzieciństwa, z powodu filmów radzieckich, które oglądałem, z powodu historii mojej rodziny, która jest związana z Kresami. Ja mam taki charakter kresowy, czyli nie lubię się spieszyć. Ludzi z Kresów charakteryzuje to, że umieją się śmiać, umieją się bawić. Specjalnie się nie troszczą o przyszłość. Żyją pogodnie i powoli.

Reklama

Był czas, niekrótki w Twoim życiu, w którym umiałeś się bawić, świętowałeś dużo i głośno, ale w ogóle nie było w tym szczęścia...

W pewnym momencie nie byłem w stanie zatrzymać tego, co się dzieje. Nie rozumiałem tego, że alkohol przejął kontrolę nad moim życiem. Ponieważ miałem o sobie bardzo dobre zdanie, uważałem, że panuję nad wszystkim, że jestem w stanie kontrolować swoje życie. Z czasem okazało się nieprawdą, że cokolwiek w swoim życiu kontroluję. Najważniejsze stało się to, żeby były pieniądze, żeby było gdzie kupić, a cała reszta... życie zawodowe, życie rodzinne – nic się nie liczyło. Zrozumiałem, że nie mam w sobie żadnych uczuć, że jedyne, co przeżywam, to jest albo euforia spowodowana wypitym alkoholem, albo jakiś taki stan depresyjny.

Lęk?

Lęk to jest permanentny, to jest życie w ciągłym lęku. Gdy zacząłem trzeźwieć, zacząłem się zastanawiać, czy ten lęk kiedykolwiek się skończy. Lęk, poczucie winy. I myślałem, że to będzie trwało do końca.

W sytuacji, kiedy myślę, że coś tak złego ma trwać bez końca, pojawia się chyba pokusa, żeby przyspieszyć koniec...

Reklama

Miałem pomysł na samobójstwo, ale w sumie wypadło to śmiesznie, bo kiedy podjąłem decyzję o samobójstwie, dotarło do mnie, że nie mam siły tego wykonać. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, że jeden z moich kolegów, parę miesięcy wcześniej, pokazał mi poradnię odwykową. Zawiózł mnie tam i powiedział, żebym zapamiętał ten adres. I kiedy już zrozumiem, że potrzebuję pomocy, to mam tam przyjechać.

Usłyszałeś to?

Usłyszałem. Zapamiętałem ten adres.

Sobieskiego, Warszawa.

Prawie. Goplańska. To obok Sobieskiego, vis-a-vis szpitala psychiatrycznego. Tam między blokami była poradnia odwykowa. Przypomniałem też sobie, że ten kolega obiecał mi coś niezwykle atrakcyjnego. Powiedział, że gdy sobie uświadomię, iż potrzebuję pomocy, to mam nic nie robić, tylko tam pojechać; że wszystko się jakoś cudownie stanie, że wystarczy tylko tam pojechać. Więc uczepiłem się tego i pojechałem. Byłem w fatalnym stanie. Brudny, śmierdzący, w brudnych ciuchach, zrozpaczony. Stanąłem przed terapeutą Markiem. On popatrzył na mnie i powiedział coś, co mnie zadziwiło: „Panie Lechu, najważniejsze ma pan już z głowy”. A ja mu na to: „Panie, ale co ja mogę mieć z głowy? Ja tylko powiedziałem panu, jak się nazywam”. A on mówi, że najważniejsze jest to, iż poprosiłem o pomoc. To jest clou programu. Nie brałem nigdy pod uwagę, że będę zmuszony prosić kogoś o pomoc, bo nie daję sobie rady. Byłem przekonany, że jestem wszechmocny. I wtedy dotarło do mnie, że owszem, być może w różnych sytuacjach sobie radziłem, ale nie jestem wszechmocny i potrzebuję pomocy.

Zacząłeś trzeźwieć, powoli. Ale takie wychodzenie z nałogu to codzienny trud zwalczania starych przyzwyczajeń, nawyków.

Reklama

Zrozumiałem, że będąc dorosłym człowiekiem, muszę jak przedszkolak uczyć się wszystkiego od początku, że muszę się nauczyć np. pójść na spacer. No, na początek nie za długo, ale pójść na spacer – popatrzeć na drzewa, na wiewiórki – i wrócić do domu. I tam, na koniec tego spaceru, nie będzie ani knajpy, ani sklepu. Nie lubiłem zmywać naczyń, więc wymyśliłem, że będę zmywał te naczynia z obrzydzeniem, ale piwo nie musi stać w pobliżu. Okazało się, że te proste zajęcia nie wywołują we mnie euforii, ale w sumie są do zniesienia. Mało tego, zaczęła się powoli pojawiać satysfakcja, że z jakimś głupstwem sobie poradziłem; że minęły kolejne dwie godziny i wykonałem coś dobrego – nie napiłem się. Krok za krokiem.

Co było pierwszym odkryciem Twojej trzeźwości?

W pewnym momencie zrozumiałem, że życie zaczyna być ciekawe, gdy pojawia się szacunek. Szacunek dla najbliższych. Byłem w szoku, kiedy zrozumiałem, że np. nie byłoby głupio traktować swoją żonę z szacunkiem, że ona nie jest dopustem Bożym... Gdy pojawia się szacunek, to pojawia się inna jakość życia.

Szacunek, czyli co? Zauważanie potrzeb? Skupienie się na drugim człowieku?

Na przykład „nieczęstowanie” najbliższych tym, że jestem w złym nastroju, że coś mi nie wyszło. Bo najczęściej ofiarami są najbliżsi.

Nie muszą tego nieść z Tobą.

Właśnie. Czasami żona czy dzieci nie chcą ze mną rozmawiać. Mają do tego prawo. A ja wiem, że mogę poczekać. Nie czuję się z tego powodu obrażony, nie myślę, że być może wybrałem zły moment, i wcale nie muszę stawiać na szali poczucia własnej godności. I tyle.

Czy po tych latach niepicia poznałeś Lecha?

Tak.

Skąd wiesz, że się poznałeś?

Kluczowym momentem dla mnie był powrót do Kościoła, do Boga, spowiedź życia.

Zaplanowana?

Reklama

Nie, nie. To było trochę przypadkowe. Po spowiedzi natomiast, która trwała dwie godziny, ksiądz, u którego się spowiadałem, powiedział mi: „A teraz, bracie, zobaczysz, jak szybko zmieni się twoje życie”. Odpowiedziałem temu księdzu, że gratuluję mu entuzjazmu. A on – żebym nie gadał głupot, że sam zobaczę. Gdy zacząłem się modlić, chodzić do kościoła, to zacząłem rozumieć rzeczy, na które wcześniej nie mogłem wpaść. Niedługo po tej spowiedzi dotarło do mnie, że nie ja jestem najważniejszy na świecie. Uświadomiłem sobie, że przeżyłem wiele lat swojego życia w poczuciu, iż jestem kimś wyjątkowym, kimś dużo lepszym od tej „szarej masy”, która mnie otacza. A okazało się, że jestem taki sam jak ci wszyscy ludzie – ani dobry, ani zły. To był powrót do normalności, w moje życie weszli inni. Pojawił się szacunek. Myślę, że to jest związane z Bogiem. Gdy pojawia się szacunek, to zaczynasz żyć w innym, lepszym świecie. Niewiele się w moim życiu zmieniło, ale świat, w którym żyję, stał się dobry. W pewnym momencie np. ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie mam wrogów, że nie jestem uczestnikiem jakichś walk. Jeżeli ktoś mnie nie interesuje, to po prostu nie poświęcam mu swojego czasu. Jeżeli ktoś wpływa na mnie destrukcyjnie, to unikam jego towarzystwa. I to wszystko.

Czy czujesz, że gdzieś przynależysz? Jeśli tak, to gdzie?

Po prostu należę do Boga. To jest mój dom. I też na inne aspekty swojego życia, czy to na życie rodzinne, czy zawodowe, patrzę przez pryzmat Boga. I dlatego nie jestem niewolnikiem innych ludzi. Nie jestem niewolnikiem mojej żony ani moich dzieci. Na życie rodzinne, na swoją rolę w domu – jako ojca, jako męża – też patrzę przez pryzmat Pana Boga. Bycia mężem i bycia ojcem uczyłem się w Kościele i jeżeli ktoś tego nie próbował, to bardzo polecam. Odnalezienie się w swoim domu jest niezwykle atrakcyjne.

Ale ponieważ jesteśmy w Rosji, to zapytam Cię o Twoje otczestwo.

Mieczysławowicz.

Czy Lech jest podobny do Mieczysława?

Absolutnie tak. Bardzo. Zresztą mój ojciec miał to, co mają ludzie z Kresów. Ojciec pochodził spod Lwowa. Lubił się bawić, był niezwykle lubiany. Spotykam ludzi, którzy go znali i dużo dobrego o nim mówią, bardzo ciepło. I obaj jesteśmy... byliśmy alkoholikami. Tata już nie żyje. Mamy dużo wspólnego.

Kiedy zauważyłeś, że tak jest?

Reklama

Jako młody człowiek byłem zbuntowany i ze swoim ojcem nie rozmawiałem przez wiele lat, co nie było trudne, ponieważ mieszkałem w internacie, studiowałem w Krakowie. Ale nie chciałem z nim rozmawiać. Miałem do niego pretensje o to, że się upija, że musimy na niego czekać w domu, że...

Że nie gra z tobą w piłkę?

Nawet nie o to. Zresztą pamiętam fajne momenty, np. jak chodziliśmy razem na grzyby. Miałem do niego natomiast pretensje, że się upija, że później kłóci się z mamą, że matka płacze i że są awantury. Wolałem się czuć półsierotą – że nie mam ojca. Gdy przyjeżdżałem do domu, to udawałem dobrego syna. Tak na chwilę, na parę godzin. Ale żyłem w innym świecie. Nie czułem się związany z domem moich rodziców, z rodzicami. Chciałem po prostu budować swoje życie na nowo, inaczej, uważałem, że ja nie popełnię tych błędów. I w efekcie zrobiłem dokładnie to samo.

A kiedy odkryłeś ojca na nowo?

Reklama

Będąc człowiekiem zaawansowanym w swojej trzeźwości, uświadomiłem sobie, że jedną sprawę mam niezałatwioną: że mam wielu ludzi, którym nie przebaczyłem. I zacząłem się nad tym zastanawiać. Okazało się, że to wszystko są sprawy przeterminowane i że w zasadzie nie mam żadnych trudności z przebaczeniem. Siedziałem w swojej chałupie w górach, piłem herbatę i słońce już zachodziło – ładnie tam słońce zachodzi. I czułem się wszechmocny jak Bóg Ojciec, bo „brałem na warsztat” kogoś takiego, komu nie przebaczyłem, i w sekundę rozumiałem, że po prostu sprawa jest nieistotna i że załatwione. W półtorej godziny załatwiałem to, z czym nie umiałem sobie poradzić przez czterdzieści lat.

Całe życie w dziewięćdziesiąt minut...

Reklama

Tak. Z ogromną łatwością. Ale też wtedy zrozumiałem, że jedynym człowiekiem, któremu nie umiem przebaczyć, chociaż bardzo tego chcę, jest mój ojciec. Że chcę mu przebaczyć, ale wspomnienie tych różnych momentów z dzieciństwa jest tak bolesne i tak żywe, iż nie umiem; że bardzo chcę, ale jestem bezsilny, nie umiem. Upłynęło parę miesięcy i dotarło do mnie, że to nie ja mam przebaczyć mojemu ojcu, tylko ja mojego ojca mam poprosić o przebaczenie. Brzmi to paradoksalnie. Przecież to był gość, który skrzywdził mnie, który spaprał mi dzieciństwo. I ja mam go jeszcze prosić o przebaczenie? A ja postawiłem mu warunek: jeżeli będzie ojcem z moich marzeń, to będę go kochał, będę z nim rozmawiał, a ponieważ nie spełnił mojego warunku, to wykreśliłem go ze swojego życia, wolałem czuć się sierotą. On parę razy próbował ze mną rozmawiać, ale nie dałem mu szansy. Mocnym żołnierskim słowem odsyłałem go wtedy do kąta. Mam już za sobą doświadczenie z drugiej strony – momenty, gdy nie mogłem porozmawiać ze swoimi dziećmi, bo one nie chciały. I było to dla mnie bolesne. Wtedy jednak zrozumiałem, jak bolesne było to także dla mojego ojca. No i tyle. Wtedy po prostu napisałem do niego list i poprosiłem o przebaczenie. Trochę z rozpędu napisałem mu, że go kocham, a potem przez długi czas myślałem jeszcze nad tym, czy przypadkiem nie przepisać tego listu bez tego ostatniego zdania...

Przecież to było najważniejsze.

Wysłałem bez poprawek. Po paru miesiącach przyjechałem do domu. Gdy wchodziłem do mieszkania, tata był w kuchni i na mój widok się uśmiechnął. Zobaczyłem jego spokojne, szczęśliwe oczy. I wówczas dotarło do mnie, że dostał mój list, przeczytał i zrozumiał. Ale ja też zrozumiałem, że do tego momentu nie znałem swojego ojca. Dotarło do mnie, że właśnie go odzyskałem. Spojrzeliśmy sobie w oczy i poczułem się dumny, że ten gość jest moim ojcem i że w ogóle nie ma znaczenia, iż nie jest idealny. Odzyskałem ojca, a on odzyskał syna, tak po prostu. Nie wiem, ale to być może najważniejsza historia w moim życiu.

2020-12-19 19:45

Ocena: +16 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Uwolnieni

Niedziela Ogólnopolska 8/2020, str. 14-15

[ TEMATY ]

trzeźwość

uzależnienia

alkohol

program

ocaleni

Adobe Stock

O wychodzeniu z uzależnień, które są chorobą ducha, naprawianiu krzywd i fenomenie programu Ocaleni z jego twórcą – Rafałem Porzezińskim rozmawia Maciej Orman.

Maciej Orman: Co się musiało stać, by 22 marca 2018 r. mógł zostać wyemitowany pierwszy odcinek Ocalonych?
CZYTAJ DALEJ

„Przyjaciel Boga” - największy na świecie film dokumentalny o św. Janie Pawle II

2024-12-23 15:45

[ TEMATY ]

film

św. Jan Paweł II

Biały Kruk

mat. prasowy

„Przyjaciel Boga” to niezwykły film dokumentalny wydawnictwa Biały Kruk, który w wyjątkowy sposób opowiada o życiu i duchowości św. Jana Pawła II, największego autorytetu XX wieku. Reżyser Katarzyna Kotula zabiera widzów w podróż przez miejsca, które były kluczowe w życiu Karola Wojtyły – od jego rodzinnych Wadowic, przez Kraków i Kalwarię Zebrzydowską, aż po Rzym, gdzie jako papież zyskał miano „Papieża Nadziei”.

Dokument przybliża postać Jana Pawła II z perspektywy jego bliskich współpracowników. W filmie głos zabierają m.in. Arturo Mari – osobisty fotograf papieża, który przez ponad 27 lat towarzyszył mu podczas najważniejszych chwil pontyfikatu, oraz biskup Piero Marini – wieloletni mistrz papieskich ceremonii liturgicznych, czy Adam Bujak, który fotograficznie towarzyszył Janowi Pawłowi II jeszcze od czasów krakowskich. Ich wspomnienia i refleksje tworzą wyjątkowy portret papieża jako człowieka głębokiej wiary, pokory i niezwykłej mądrości.
CZYTAJ DALEJ

Życzenia biskupa świdnickiego z okazji Świąt Narodzenia Pańskiego dla Czytelników NIEDZIELI

2024-12-24 11:48

[ TEMATY ]

Świdnica

bp Marek Mendyk

diecezja świdnicka

Narodzenie Pańskie

życzenia świąteczne biskupa

Kacper Bortkiewicz

Bp Marek Mendyk - biskup świdnicki, podczas pasterki w katedrze świdnickiej

Bp Marek Mendyk - biskup świdnicki, podczas pasterki w katedrze świdnickiej

Przeżywamy radosny czas Bożego Narodzenia. Tradycyjnie zasiadamy do wigilijnego stołu, łamiemy się opłatkiem składając sobie najlepsze życzenia.

Życzmy sobie nawzajem także pokoju, nadziei i radości. Niech będzie to nadzieja, która płynie ze świadomości, że nie jesteśmy sami; że jest z nami Bóg – Emmanuel. Pamiętajmy: kto wierzy w Boga nigdy nie jest sam. To wiara daje człowiekowi nadzieję i miłość.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję