Reklama

Niedziela Wrocławska

Żywa lekcja historii z Sybirakami

Jechali tysiące kilometrów w bydlęcych wagonach. Umierali z głodu, chorób i wycieńczenia. Na Syberii w nieludzkich warunkach karczowali Tajgę. Zesłańcy Sybiru opowiadali we Wrocławiu swoje historie.

Niedziela wrocławska 10/2022, str. VI

[ TEMATY ]

wykład

Magdalena Lewandowska

W siedzibie Stowarzyszenia „Odra-Niemen” Sybiracy opowiadali, przez co przeszli na nieludzkiej ziemi

W siedzibie Stowarzyszenia „Odra-Niemen” Sybiracy opowiadali, przez co przeszli na nieludzkiej ziemi

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Niestety żyjących Zesłańców Sybiru jest coraz mniej, a ich los znany jest coraz mniejszej liczbie młodych ludzi. Dlatego tak ważne są spotkania z tymi, którzy przetrwali zesłanie w głąb Związku Radzieckiego i mogą opowiedzieć o życiu na nieludzkiej ziemi. Nic tak nie porusza, jak opowieść z ust osoby, która rzeczywiście przeżyła czasy wojny i wywózek. Taka żywa lekcja historii z Sybirakami odbyła się we wrocławskiej siedzibie Stowarzyszenia „Odra-Niemien”. Swoje historie opowiadali Ryszard Janosz i Roman Janik, wiceprezesi wrocławskiego oddziału Związku Sybiraków.

Wielka logistyczna operacja

– Związek Sybiraków to obecnie największa organizacja kombatancka. Jest nas dzisiaj w całej Polsce ponad 20 tys., a w samym województwie dolnośląskim ponad 6 tys. Nasz oddział wrocławski liczy 2 tys. Sybiraków, ciągle jeszcze żyjących, choć z roku na rok jest nas coraz mniej – przedstawiał Związek Sybiraków Ryszard Janosz.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podkreślał, że zesłania w głąb Syberii rozpoczęły się już od czasów walki z caratem, od powstań i były efektem nienawiści Rosjan do Polaków. – W czasie II wojny światowej Stalin chciał zniszczyć nasz naród i dlatego bardzo szybko, za jego specjalnym rozkazem, sporządzano listy do wywózek na Sybir, które organizowało NKWD. To była wielka logistyczna operacja, wywiezienie kilku milionów ludzi na odległość tysięcy kilometrów – wyjaśniał Ryszard Janosz.

Przeżyli zaradni

Rosjanie opróżniali z przestępców więzienia i obozy pracy na dalekiej Syberii, aby umieścić w nich Polaków. – Trafiliśmy z rodziną do baraków, w których wszy, pchły, i robactwo zostały jeszcze po rosyjskich zbrodniarzach, którzy tam mieszkali. Teren był ogrodzony drutem kolczastym, zabudowany wieżyczkami strażniczymi – opowiada Ryszard Janosz. – Nie było tam niczego. Do tej pory pamiętam dominujący głód, który nie zmieniał się przez wszystkie lata. Żeby dostać maleńką rację żywnościową, trzeba było wyrąbywać drzewo w Tajdze, pracować w strasznych warunkach. Dlatego 1/3 osób zginęła z głodu, chorób, wycieńczenia, a przeżyli głównie ci, którzy potrafili sobie radzić, wiedzieli, co jadalnego można zebrać w lesie.

Reklama

– Trzeba było umieć zorganizować jedzenie – to było najważniejsze – podkreśla Ryszard Janosz. – A to zdobywanie jedzenia często polegało na tym, że szło się i kradło trochę z państwowych pół, na których wszystko gniło. Gniło zboże, ziemniaki, ale nie wolno było nawet kłosa urwać, bo pilnowali, strzelali do ludzi. Cała żywność szła dla radzieckiego wojska. Nie wolno było łowić ryb, chociaż mieszkaliśmy nad rzeką Czumą. Ale od czasu do czasu udało się ojcu zdobyć rybę. Rodziny zaradne przeżyły.

Tylko butów nie udało się ubrać podwójnie

Roman Janik mieszkał w leśniczówce 4 km od Nowogródka, 20 km do granicy nad Niemnem, jego ojciec był leśniczym. Miał 9 lat, kiedy wybuchła wojna, 10, gdy po jego rodzinę przyszło NKWD. – 10 lutego 1940 r., kiedy spokojnie spaliśmy, zaczęli walić w drzwi. Dali nam godzinę czasu na spakowanie. W domu krzyk, płacz, chaos. Pamiętam mama przestała płakać i zaczęła ubierać mnie i siostry we wszystkie rzeczy, jakie tylko mogliśmy na siebie założyć – na dworze mróz -20 stopni. Tylko butów się nie dało ubrać podwójnie – wspomina Sybirak.

Na stacji nad Niemnem czekały już na nich wagony. – Stały bydlęce wagony, druty kolczaste w okienkach. W wagonie kilka pryczy, mały piecyk, ale żadnego opału. W rogu zrobiona dziura, do niej włożony kawałek przeciętej rynny i to służyło za toaletę. Kobiety zasłoniły prześcieradłem miejsce, gdzie miała być toaleta – opisuje Roman Janik. – Jedni się modlili, inni płakali, rozpaczali, trzeci przeklinali. Nikt nie wiedział, gdzie nas wiozą. Jechaliśmy bez jedzenia, w ogromnym mrozie, bez możliwości umycia się, wyprania ubrań. Co jakiś czas otwierały się drzwi i pytali nas tylko, czy jest jakiś nieboszczyk. Jeśli tak, to wyrzucali go z wagonu w szczere pole.

Reklama

Deski i gwoździe za oficerski pas

Rodzina pana Romana dotarła do posiołka nad rzeką Ładogą: – W tym posiołku parę baraków, druty kolczaste i dwie wieżyczki strażnicze z uzbrojonymi enkawudzistami. Zaprowadzili nas do małego pomieszczenia, gdzie niczego nie było i powiedzieli, że tu będziemy żyć. A tam tylko mały piec bez opału, zamarznięte okienko i brudna podłoga wymieciona śniegiem. Wtedy do nas dotarło, że my do domu już nie wrócimy, że my tam poumieramy. Ale trzeba było się z tego otrząsnąć, zacząć jakoś żyć. Ojciec swój skórzany pas oficerski wymienił na deski i gwoździe, lampę i trochę nafty. Zbił z nich prycze, prosty stół krzyżak i ławę do siedzenia. Trochę słomy przywieźli kilka dni później – ja na tej samej słomie spałem 5 lat.

Pokrzywy, skrzyp i lebioda

Skąpe racje żywnościowe dostawali tylko ci, którzy katorżniczo pracowali w lesie. Dzieci i starsi, którzy nie byli w stanie pracować, jedzenia nie dostawali. – Ludzie masowo umierali z głodu, z wycieńczenia, z chorób, nie wytrzymywali tego psychicznie. Ten, kto się załamywał, ginął – opowiada Roman Janik.

Wspomina, że najgorsze było wydzieranie ubrań i brak możliwości zdobycia nowych: – Buty robiliśmy z łyka brzozowego. W takich wróciłem do Polski. Czym się żywiliśmy? Nie widziałem jajka, nie widziałem masła, nie widziałem tłuszczu, prawdziwego chleba. Jedliśmy to, co dał las. Zjadłem mnóstwo pokrzywy, lebiody, skrzypu, jedliśmy wszystko, co zielone. Żywiliśmy się też grzybami. A na zimę wyrywaliśmy pokrzywę z korzeniami i suszyliśmy. Z tego gotowaliśmy zupę.

Boga nie ma!

Na Syberię trafili w marcu 1940 r., a do września Polakom kazano wybudować drewniany budynek szkoły dla dzieci. – Od 1 września wszystkie dzieci obowiązkowo miały iść do szkoły, bo chciano nas zrusyfikować. Starzy mieli tu pracować do śmierci, a z młodych chciano zrobić Rosjan – tłumaczy pan Roman. – Mieliśmy dwie nauczycielki, a najbardziej nie lubiliśmy dyrektorki szkoły. Wszystkie polskie dzieci nosiły na szyi medalik albo krzyżyk. Ona chodziła i zrywała nam je z szyi krzycząc „Boga nie ma!” i wrzucała do kosza. Dzieci płakały, bały się, ale i tak potem wyciągały łańcuszki ze śmieci.

Reklama

– Rosjanie, którzy nas pilnowali, mówili, że nigdy nie wrócimy do Polski. Jedna Rosjanka powiedziała do mnie: ty pojedziesz do Polski, kiedy słońce wstanie tam. I pokazała na zachód. Ale ja twardo jej odpowiadałem, że pojadę. I wróciłem. Chęć wydostania się stamtąd była w nas ogromna – podkreśla zesłaniec.

Wytrzymałem

– Wyobraźcie sobie, że jesteście w baraku, nie macie chleba, nie macie ubrań, nie macie podstawowych sprzętów, mróz, głód, choroby. Nie wiem, czy młodzi ludzie dzisiaj są w stanie sobie wyobrazić, przez co przeszliśmy, jak żyliśmy – mówi drżącym głosem Sybirak. – Dlaczego wytrzymaliśmy? Bo Polak potrafi wszystko. Jak się uprze, powie sobie, że musi przeżyć, to będzie jadł trawę, będzie wyrąbywał Tajgę, zgrzytał zębami, płakał, ale się nie podda. Mama nam ciągle powtarzała: pomódlcie się, ale nie płaczcie, bo to wyniszcza organizm. Musimy wytrzymać. I wytrzymałem.

2022-03-01 13:06

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

O Gabrielu z Wielunia mówił Prof. Krzysztof Tomasz Witczak

[ TEMATY ]

wykład

Wieluń

poeta

Zofia Białas

Na niecodzienne spotkanie z prof. zw. dr hab. Krzysztofem Tomaszem Witczakiem z Uniwersytetu Łódzkiego w dniu 8 listopada zaprosiło Muzeum Ziemi Wieluńskiej. Spotkanie poświęcone było najdawniejszemu poecie pochodzącemu z Wielunia, mianowicie Gabrielowi de Wielun. Było też jednocześnie próbą odpowiedzi na pytanie - Gabriel z Wielunia – poeta renesansowy czy barokowy? (Temat wykładu).

Gabriel z Wielunia, poeta łaciński z początku XVII wieku, autor dwóch publikacji z roku 1606 (Treny) i 1608 (Łzy), urodził się najprawdopodobniej w ostatnim ćwierćwieczu XVI wieku w rodzinie mieszczańskiej lub szlacheckiej w Wieluniu. Był starannie wykształcony. Ukończył niewątpliwie wieluńską szkołę parafialną. Doskonale posługiwał się łaciną i opanował sztukę pisania poezji w tym języku.

CZYTAJ DALEJ

Uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski - plan obchodów na Jasnej Górze

2024-05-03 09:01

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Matka Boża

Karol Porwich/Niedziela

Dziś na Jasnej Górze, 3-go maja, uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Suma odpustowa odprawiona zostanie na Szczycie o godz. 11.00, poprzedzi ją program słowno-muzyczny: „W oczekiwaniu na beatyfikację sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej” o godz. 10.00. W czasie Sumy ponowiony zostanie Milenijny Akt Oddania Polski w Macierzyńską Niewolę Maryi, Matce Kościoła za Wolność Kościoła Chrystusowego. O godz. 19.00 Mszę św. odprawi metropolita częstochowski, abp Wacław Depo. Uroczystości zakończy Apel Jasnogórski.

- Uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski związana jest ze ślubami lwowskimi Jana Kazimierza - wyjaśnia o. Michał Bortnik, rzecznik prasowy Jasnej Góry. Śluby te były wyrazem wdzięczności za cudowną obronę Jasnej Góry i ocalenie Ojczyzny. Jan Kazimierz obrał wtedy Maryję Królową i Matką swoją i swoich poddanych, całego królestwa. - Ciekawą rzeczą jest to, że Maryja sama wybrała sobie ten tytuł, bo w 1608 r. objawiła się mieszkającemu w Neapolu włoskiemu misjonarzowi, o. Juliuszowi Manicinelli z zakonu jezuitów, który był czcicielem polskich świętych - dodał o. Bortnik. Włoski misjonarz podczas modlitwy zastanawiał się nad najpiękniejszym tytułem, jakim uhonorować można Matkę Bożą. Ukazała mu się wtedy sama Maryja pytając, dlaczego nie nazwie Jej Królową Polski. Maryja uzasadniła swoją prośbę tym, że jest to naród, który sobie wybrała, naród, który Ją czci. Kiedy w 1610 r. o. Manicinelli przyjechał do Polski i odprawiał Mszę św. w katedrze na Wawelu kolejny raz objawiła mu się Matka Boża ponawiając swoje życzenie.

CZYTAJ DALEJ

Łódź: Uroczystości 3 Maja

2024-05-03 18:30

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Piotr Drzewiecki

- Każdy człowiek został wpisany i powołany do królewskiej godności. Każdy nosi w sobie nieskończona godność, od chwili kiedy zaistnieje, nikt nie musi mu jej przyznawać, i nikt nie jest w stanie mu jej odebrać! – mówił kard. Grzegorz Ryś podczas Mszy św. w uroczystość Matki Bożej Królowej Polski.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję