„Dla wielu ubogich Kenijczyków jedynym ratunkiem jest teraz pomoc wspólnot parafialnych, które w czasie kryzysu dla wielu stały się społeczną i duszpasterską kotwicą” – podkreśla pracujący w tym kraju kombonianin, ks. Andrew Bwalya.
Miejscem jego duszpasterskiej posługi są slumsy Kibery, leżące na obrzeżach kenijskiej stolicy. To największa dzielnica biedy w Afryce Wschodniej i zarazem drugie pod względem wielkości slumsy miejskie na kontynencie. Nikt dokładnie nie wie ilu ludzi zamieszkuje ten teren.
Szacuje się, że na powierzchni 2,5 tys. kilometrów kwadratowych mieszka ponad 800 tys. ludzi. Korzystają oni z tych samych toalet i wspólnych ujęć wody.Nie istnieje tam kanalizacja, ani system dróg, co sprawia, że by przedostać się do własnego ciasnego baraku trzeba często przejść przez czyjeś podwórko, co w obecnej sytuacji podnosi ryzyko zakażenia.
Z powodu ograniczeń epidemicznych i obowiązywania godziny policyjnej większość mieszkańców slumsów nie jest w stanie zapracować na swe podstawowe utrzymanie. Kenijskie władze obiecały wprawdzie materialne wsparcie dla każdej rodziny, ale nic jeszcze nie trafiło do potrzebujących. Kościoły są zamknięte i nie odbywają się w nich liturgie z udziałem wiernych. Prężnie działają jednak parafie, które podzielone są na 20-rodzinne grupy. To one są obecnie centrum życia modlitewnego i zarazem niesienia wzajemnej pomocy, bez której tysiącom ludzi groziłaby śmierć głodowa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu